Pirelli - tym razem już bezpośrednio - ujawniło, że Red Bull i Aston Martin jechały w Azerbejdżanie z niższym ciśnieniem opon niż przewidywano, ale z jednoczesnym zaznaczeniem, że zespoły nie złamały żadnych przepisów.

Wciąż nie milkną echa dwóch groźnych wypadków, do których doszło podczas Grand Prix Azerbejdżanu. Bliźniacze wręcz sytuacji, których ofiarami padli Max Verstappen i Lance Stroll, spowodowane przez pękające opony, stały się źródłem wielu dyskusji, ale przede wszystkim badań włoskiego producenta ogumienia.

Z analiz przeprowadzonych przez dostawcę wynikało, że "obwodowe pęknięcia na wewnętrznej ścianie bocznej są prawdopodobnie powiązane z warunkami wykorzystywania opon w trakcie jazdy, pomimo przestrzegania zalecanych parametrów początkowych".

Ujawnione przez media zapisy dyrektywy technicznej TD003, do której dołożono aż 12 stron, pokazały, że ekipy są podejrzewane o kombinowanie z ciśnieniami i temperaturami - właśnie to kryło się pod tajemniczym zdaniem z oświadczenia.

We Francji Mario Isola odniósł się do sprawy wprost, przyznając, że Pirelli faktycznie zauważyło wykorzystywanie tej szarej strefy w przepisach.

- To, co stało się w Baku, było pokłosiem tego, że przewidywane warunki były inne w porównaniu do rzeczywistych – to właśnie spowodowało problemy. Kiedy dużo energii oddziałuje na opony z niższym ciśnieniem, niż przewidywano, to na ścianach bocznych pojawiają się tzw. fale stojące. Nakładają one dużo energii na wewnętrzne wzmocnienia brzegowe opony.

- W rezultacie tego w pewnym punkcie opona pęka. Tak właśnie stało się w Baku i to było przyczyną zaistniałych sytuacji – tłumaczył Isola.

Jak mówił Włoch, wszystko opierało się głównie o niepokrywające się z pomiarami na torze symulacje, na podstawie których Pirelli wskazywało ekipom właściwe ciśnienie dla odpowiedniej pracy opon.

- Kiedy przygotowywaliśmy nakazy [dotyczące minimalnego ciśnienia], otrzymaliśmy symulacje i rozważaliśmy margines. Przewidywane masy, docisk czy prędkość są symulowane i nie zawsze są to takie same wartości, jakie mierzymy na torze. I w tym przypadku także znaleźliśmy parametry nie w pełni pokrywające się z tymi pochodzącymi z toru.

48-latek przyznał również, że w świetle przepisów ani trochę nie zawiniły zespoły, które, jak sam to ujął, „są tutaj po to, żeby się ścigać, a nie żeby odbyć wycieczkę po torze”. Nie uwzględniły tego niestety symulacje Pirelli, co stało się główną przyczyną nieprzyjemnych zdarzeń sprzed dwóch tygodni.

Mario zaznaczył jednak, iż już za rok takie praktyki, do których uciekły się teamy, będą nielegalne.

- Zakładamy, że [opony] działają z pewnym ciśnieniem pod pewnym nachyleniem. I wliczając w to margines błędu, działamy w warunkach, które są dobre dla opon. W tej sytuacji nie udało nam się osiągnąć tych warunków. Nie z powodu tego, że zespoły robiły coś wbrew przepisom, ale dlatego, że jak zwykle szukały osiągów, a to stworzyło inne okoliczności od tych, które zakładaliśmy.

- Jeśli regulacje nie mówią, że jest ciśnienie, którego musisz przestrzegać, to nie mogę powiedzieć, że złamali przepisy w poszukiwaniu dodatkowych osiągów. Jeśli respektują ciśnienie startowe, to spełniają założenia regulaminu.

- Jeżeli to samo wydarzy się w przyszłym roku, gdy ze standardowym czujnikiem narzucimy ciśnienie do jazdy, wtedy złamią zasady. Ale w tym roku tak nie jest – podsumował szef włoskiej firmy.