Konferencja szefów w Singapurze przyniosła reakcję obozu Red Bulla, który od piątku oskarżany jest o złamanie limitów budżetowych, jak i opinię ekipy Ferrari, która czuje się pokrzywdzona takim rozwojem wydarzeń.

Narracja Włochów, których reprezentował Laurent Mekies, była jasna już od wczoraj, kiedy pojawiły się jego wypowiedzi dla Sky Italia, wskazujące na konieczność przestrzegania przepisów i wyciągania należytych konsekwencji.

- Nie jest tajemnicą, że dwa zespoły złamały Regulamin Finansowy 2021. Jeden zrobił to w większym stopniu, drugi w mniejszym. Traktujemy to bardzo poważnie i oczekujemy, że FIA rozwiąże tę sytuację wzorowo. W pełni ufamy Federacji. W ostatnich tygodniach i miesiącach była bardzo twarda w odniesieniu do innych problemów. Oczekujemy więc, że przy tak poważnej sprawie będziemy mieć całkowitą transparentność i maksymalne kary, które dopilnują tego, byśmy ścigali się na równych warunkach, bo wpływ takich zagrań na osiągi bolidów jest ogromny.

- Ale kary to jedna rzecz. Ważne jest również, by FIA podkreśliła, że doszło do przekroczenia progu. Gdy tak się stanie, powinniśmy dostać potwierdzenie tego, iż mamy przepisy, których każdy musi przestrzegać. Po tym można dyskutować o wpływie kar na sezony 2021, 2022 i nawet 2023, bo w tym momencie rywalizacji efekt na pewno przełoży się także na kolejną kampanię. Najważniejsze jest jednak, by potwierdzić, że doszło do wydania zbyt wielu pieniędzy, w odniesieniu do czego oczekujemy maksymalnej surowości i przejrzystości, bo mamy przepisy, których musimy przestrzegać.

- Rozumiemy, że problemem dla fanów F1 może być ponowne zajęcie się wynikami z przeszłości. Jest to jednak niezwykle ważne dla nas, by przepisy były przestrzegane i prawdziwe, a jeśli zostaną złamane, by nakładane były realne kary. Jeśli za starsze przewinienia nie będą stosowane wstecznie, niech przynajmniej dotyczą przyszłości.

Poza powtórzeniem tego co w piątek, dyrektor wyścigowy Ferrari dodał w sobotę: - Co do liczb, to prosty rachunek. Podchodzimy do tego na serio, bo kryje się tu sporo czasu. Około 7 milionów byłoby jak 70 inżynierów, a oni byliby w stanie dać nam znaczące zyski. Patrząc na to, ile czasu kryje się w tych liczbach, jasne jest, dlaczego chcemy transparentności.

- To bardzo istotny test limitów budżetowych. Jeśli go oblejemy, to koniec, bo wpływ [na osiągi] będzie ogromny. Czy powinniśmy teraz rozmawiać o karach? Wiem, że pewnie tego chcą kibice, co szanujemy, ale ten proces jest na bardzo wczesnym etapie i zajmujemy się bardziej kluczowymi aspektami, np. tym, czy doszło do przewinienia. Musimy wiedzieć, czy FIA w pełni egzekwuje takie przepisy, jakie są spisane obecnie.

Obecny na drugiej części spotkania z mediami Christian Horner musiał zmierzyć się z wieloma trudnymi pytaniami, jednak zamiast przechodzić do defensywy i odpierać zarzuty, rozpoczął ofensywę i zaczął odnosić się do poufności, jaka powinna zostać zachowana między stronami. Jego słowa dotyczyły nie tylko Ferrari, ale i Mercedesa, którego szef, Toto Wolff, miał nawiązać sojusz z Mattią Binotto, chcąc wywalczyć coś w tej sprawie.

- Należy pamiętać, że to pierwsze lata niezwykle zawiłych przepisów - zaczął Brytyjczyk. - Wyniki powinny były pojawić się w czerwcu, ale zostały opóźnione do przyszłego tygodnia. Mamy nadzieję, że w przyszłości ten proces będzie o wiele szybszy, szczególnie że oświadczenia wysyłaliśmy w marcu. Na sto procent trzymamy się tego, że znajdujemy się poniżej progu. 

- Oświadczenie zespołu, które otrzymuje FIA, jest tajne. Nie mam zielonego pojęcia, jaki jest wynik analizy dokumentów naszych rywali. Bardzo ciekawi mnie, gdzie jest źródło tych fikcyjnych twierdzeń. Są bardzo oszczercze, a my patrzymy na nie podejrzliwie. Można tylko zakładać, że przypadkiem nie jest, iż dzieje się to teraz, gdy Max może wygrać mistrzostwo. Jakim cudem oni mają te informacje i tę wiedzę? Sama FIA podkreśliła przecież, że nie zakończyła tego procesu.

- O ile nie dojdzie do pełnego wycofania się z tych stwierdzeń, będziemy podchodzić do tego niezwykle poważnie, rozważając możliwe ruchy po naszej stronie. Absolutnie nieakceptowalne są takie komentarze, jakich udzielono wczoraj, ponieważ uderzają one i w markę, i nawet w Formułę 1. Będę chciał się dowiedzieć, skąd to się wzięło. Zespoły, które nie są jakąkolwiek częścią tych oświadczeń, nie mogą wypowiadać się o naszych dokumentach i potencjalnych karach. To jest po prostu całkowicie nie w porządku.

W pewnym momencie szef Byków został skonfrontowany przez brytyjskiego dziennikarza, który zapytał go o oskarżanie innych ekip o takie zagrania, sugerując, że rywale nie wskazywali palcem bezpośrednio na zespół z Milton Keynes.

- Oni wyrażali się wprost, mówiąc o Red Bullu. Jeśli mówisz o moich oskarżeniach, to przecież my byliśmy tymi oskarżanymi. Wiem, że ty jesteś bezstronny w odniesieniu do paru zespołów, ale to powinno pozostawać całkowicie neutralne. Fakty są takie, że oświadczenie składa się prywatnie w FIA. Jakim cudem inny zespół może znać szczegóły naszego? Skąd mogą wiedzieć, że popełniliśmy wykroczenie, skoro do przyszłego tygodnia nie wiemy tego także my? Ludzie w szklanych domach nie powinni rzucać kamieniami.

- Podchodzimy do tego podejrzliwie, bo czy jest jakiś przypadek w tym, że Max ma tu pierwszą okazję na tytuł, a my gadamy tylko o finansach, a nie o jego fenomenalnej postawie? Myślę, że to sprytna taktyka, która ma odciągnąć uwagę od ich słabej postawy na torze w tym roku.