Holender wyjawił, że na pewnym etapie nieukończonych zmagań w Australii były odczuwalne niepokojące oznaki, które przerodziły się w nieukończenie wyścigu.

Panujący mistrz przyjechał na Suzukę po nieudanym weekendzie w Melbourne, gdzie w walce o zwycięstwo przeszkodziła mu awaria. Był to pierwszy wyścig od słynnego Singapuru z ubiegłego sezonu, gdy Max nie stanął na najwyższym stopniu podium. Wycofanie samochodu pozbawiło go szansy na wyrównanie własnego rekordu dziesięciu zwycięstw z rzędu.

Podczas czwartkowego dnia dla mediów lidera Red Bulla zapytano o to, czy zespołowi udało już uporać się z usterką z ubiegłej rundy. Verstappen udzielił nieco zaskakującej wypowiedzi i zdradził, że pewne oznaki były widoczne już w dzień kwalifikacji, lecz akurat wtedy załodze nie udało się wykryć, w czym leżał problem. Po kilku okrążeniach wyścigu sprawa była już jaśniejsza.

- Tak [udało się zażegnać komplikacje] - zaczął Max. - Już w sobotę widzieliśmy, że niektóre rzeczy nie wyglądały tak, jak powinny. Oczywiście teraz, po wszystkim, jesteśmy mądrzejsi i wiemy, że to kwestia zacisku hamulcowego. 

- Nie mogliśmy znaleźć żadnej wady w bolidzie, co w pewnym sensie... Chodzi mi o to, że zawsze źle jest odpaść, ale gorzej, gdy posiada się jakąś wrodzoną wadę projektową. Musimy po prostu iść dalej i z pewnością wyciągniemy wnioski, licząc, że to się więcej nie powtórzy, choć nie powinno.

Holendra spytano również, czy posiada jakieś obawy względem weekendu w Japonii, lecz ten skwitował, że nie.