Według słów Michaela Masiego decyzja o niepodejmowaniu dochodzenia wobec Maxa Verstappena za jego agresywną obronę w walce z Lewisem Hamiltonem została podjęta bez przeanalizowania widoku z głównej kamery zamontowanej na pokładzie bolidu oznaczonego numerem 33. 

Na dystansie wczorajszego wyścigu byliśmy świadkami kolejnej zaciętej walki pomiędzy dwoma pretendentami do tytułu, z której tym razem zwycięsko wyszedł reprezentant Mercedesa. 

wywołała natomiast sytuacja z 48. okrążenia, gdy wówczas Brytyjczyk w zakręcie numer cztery dopuścił się poważnego ataku na swojego głównego rywala, który jednak w tych okolicznościach postanowił przybrać bardzo defensywną postawę, co poskutkowało wzajemnym wyjazdem poza granice Brazylii lokalnej pętli.  

Opisywane zdarzenie oczywiście natychmiast zostało odnotowane przez sędziów, którzy finalnie postanowili nie wyciągać żadnych konsekwencji względem zawodnika Red Bulla.

Dyrektor wyścigu podczas spotkania z mediami wyjaśnił, że arbitrzy zdecydowali się w tym przypadku na zastosowanie reguły „pozwólmy im się ścigać”, w wyniku czego analiza tego incydentu została zakończona już na wstępnym etapie dochodzenia.  

Masi dodał także, że delegaci z ramienia FIA w trakcie analizowania tego zajścia mieli do dyspozycji wyłącznie materiał z przekazu telewizyjnego, który obejmował widok z helikoptera, przednią kamerę z bolidu Lewisa oraz tylną perspektywę z samochodu Verstappena.  

- Oczywiście mógł być to potencjalnie potwierdzający dowód, ale nie mieliśmy do niego dostępu w tamtej chwili. To nagranie zostanie sprawdzone później, podobnie jak inne ujęcia, które nie są dostępne od razu w trakcie wyścigu - przyznał Australijczyk w odniesieniu do braku możliwości przeanalizowania widoku z przedniej kamery z konstrukcji RB16B. 

- Nie udało nam się zdobyć takiego nagrania, ale poproszono już o dostarczenie go. Plik zostanie przez nas pobrany i przyjrzymy się jeszcze raz tej sytuacji.

f1

Przedstawiciel Międzynarodowej Federacji Samochodowej odrzucił również twierdzenie, według którego stewardzi są niekonsekwentni w swoich działaniach, odwołując się w tym przypadku do podobnych zajść z tegorocznego GP Austrii, gdzie zarówno Perez, jak i Norris zostali ukarani za niepozostawienie odpowiedniej przestrzeni swojemu rywalowi. 

- Nie zgadzam się, że jest to niespójne. Trzeba przyjrzeć się temu zdarzeniu i tak jak już wielokrotnie powtarzałem, należy oceniać każdy incydent pod względem merytorycznym oraz wziąć pod uwagę wszystkie poboczne okoliczności. 

- Nie możemy oczywiście zapominać, że mamy zatwierdzony nieoficjalny zbiór zasad, według którego mamy pozwolić zawodnikom się ścigać. Dlatego też ze wszystkich możliwych rozwiązań w tym przypadku postanowiono przyjąć właśnie taką filozofię. 

- Patrząc na to, jak blisko siebie samochody wjeżdżają na szczyt zakrętu i biorąc pod uwagę jego charakterystykę, a także fakt, że żaden z nich nie odpadł ani nie stracił pozycji, można przyjąć taki właśnie ogólny obraz sytuacji. 

- Kawałek dalej cały czas jechali obok siebie. Myślę więc, że z korzyścią dla wszystkich było pozwolenie im się ścigać. I tak zrobiliśmy.

- Przeszło mi to przez głowę - dodał, pytany o biało-czarną flagę dla Verstappena. - Popatrzyłem na to kilka razy i ten manewr nie był daleki od niej, będąc brutalnie szczerym z Maxem.

- Następna sytuacja była już oczywista, mam na myśli zmiany kierunku na prostej. Dyskutowaliśmy o tym w zeszłym roku, bo kierowcy tak chcieli. Powiedzieliśmy im, że to ograniczymy, więc było łatwo.