Obaj kierowcy Red Bulla skomentowali niedawne zamieszanie z Brazylii.
Niedługo po tym, jak ekipa z Milton Keynes opublikowała swoje oświadczenie ws. ostatnich wydarzeń, Max Verstappen i Sergio Perez stanęli przed mediami, gdzie musieli zmierzyć się z trudnymi pytaniami.
- Nie chodziło o pozycję, czy to P1, P2, P6 czy P10 - zaczął Holender, proszony o powiedzenie, czemu 6. miejsce było dla niego tak ważne. - Chodziło o coś, co stało się wcześniej w tym sezonie. Wytłumaczyłem to już zespołowi w Meksyku. Zrozumieli i zgodzili się ze mną.
- Następnie pojechaliśmy do Brazylii, gdzie mieliśmy problem z komunikacją zarówno w sobotę, jak i niedzielę. Nikt mnie wcześniej nie informował o potencjalnej zamianie. Na ostatnim okrążeniu powiedziano mi to przez radio, ale już wcześniej powinni wiedzieć, co odpowiem, szczególnie po tym, co przekazałem im tydzień wcześniej.
- Po wyścigu mieliśmy dobrą dyskusję, wyłożyliśmy kawę na ławę i teraz sprawa jest już rozwiązana. Teraz widzimy, że ta rozmowa powinna była mieć miejsce wcześniej, bo ja nigdy nie byłem złym kolegą zespołowym. Zawsze byłem bardzo pomocy, a zespół to wie, bo zawsze stawiałem ekipę na pierwszym miejscu. Ostatecznie liczy się przecież praca zespołu. Nauczyliśmy się, że musimy być bardziej otwarci i lepiej się komunikować.
Max w dalszej części czwartkowej konferencji prasowej stanowczo skomentował burzę, jaka wytworzyła się wokół jego osoby. Zaznaczył swoje zdegustowanie informacjami, które w jego opinii były bezpodstawne, jak i reakcjami, jakie powstały na ich bazie.
- Po wyścigu wyglądałem bardzo źle w mediach, ale one nie miały pełnego obrazu sytuacji, co jest absurdalne. Nie wiedzą, jak ciężko pracuję i co zespół sobie we mnie ceni. Te dyskusje są odrażające. Potem zaczęto nawet atakować moją rodzinę, co według mnie poszło już za daleko. Grożono mojej siostrze, mamie, dziewczynie i tacie. Uczyniono tak, nie znając faktów. Takie coś musi się skończyć. Jeśli macie problem ze mną - w porządku. Tylko zostawcie moją rodzinę, bo to jest nie do przyjęcia.
- Idziemy dalej. Szczerze mówiąc, moja relacja z Checo jest dobra. Nie rozumiem tylko, czemu ludzie zaatakowali mnie tak bardzo, nie znając sytuacji. Może pewnego dnia to zrozumieją. Zachowanie wielu ludzi było nie do przyjęcia. I nie chodzi tylko o fanów, ale też o osoby, które są w tym padoku. To, co napisano o mnie, było absurdalne.
- Nie będę wchodził w szczegóły, bo to musi zostać między mną a zespołem. Ogromnie rozczarowujące jest tylko, że napisano tyle złych rzeczy, gdy nie znało się sytuacji. Nie wiem, czemu tak postąpiono, ale ostatecznie w ten sposób przyczyniacie się do wszystkich problemów, jakie istnieją teraz w mediach społecznościowych. To po prostu rozczarowujące, bo ja wiem, jak pracuję z zespołem. Nasi ludzie też to wiedzą.
- Zostawimy to między mną a zespołem - dodał, gdy zapytano go wprost, dlaczego nie chce ujawnić powodów, o których nieznajomość ma pretensje. - Nie znacie prawdziwej historii, więc nie musicie jej opisywać. Mam dosyć tych bzdur związanych z tym tematem. Jak tylko zdarzy się coś negatywnego, od razu się to naświetla. Ostatecznie nie zrobiłem niczego złego. Po prostu ludzie źle zrozumieli to, co się stało.
- Gdy Twoja własna siostra pisze Ci, że sprawa idzie za daleko i trzeba coś z nią zrobić, to chyba mówi wszystko. Więc tak, dochodzi to do mnie, bo nie można atakować mojej rodziny - stwierdził, gdy zapytano go, czy patrzy na to, co się o nim pisze.
Podczas sesji z Checo naturalnie skupiono się na kraksie z Monako, która wedle holenderskich mediów miała być celowa, co rozgniewało urzędującego mistrza świata na długie miesiące. Jak raportował obecny na tym spotkaniu Bartosz Budnik, Meksykanin siedział w ciemnych okularach i w czapce, patrząc przed siebie, po czym regularnie próbował unikać podania rozgrzewających dziennikarzy informacji.
- W Monako każdy popełnia błędy. Możecie odwinąć sobie, jak prawie rozbiłem się w T1. Każdy myli się tam i ogólnie w czasówkach. To nie tak, że zrobiłem to celowo - tłumaczył się, po czym nie odpowiedział na pytanie o tym, czy powody Verstappena to faktycznie owiane złą sławą Q3 z ulicznego toru.
- Przedyskutowaliśmy wewnętrznie to, co stało się w Sao Paulo. Uznaliśmy, że w najlepszym interesie zespołu jest pozostawienie tego wewnątrz. Nie będziemy przyłączać się do żadnych spekulacji. Priorytetem jest, by wszystko zostało za nami i abyśmy nadal byli tacy jak wcześniej, czyli zjednoczeni i mocni.
- Czy to Monako, czy coś innego, to już musicie usłyszeć od niego. Nie rozmawialiśmy o tym [czy chodziło o kwalifikacje]. W Brazylii omówiliśmy to, co stało się w Brazylii, omawiając błędy, które popełniliśmy jako zespół.
- To tylko spekulacje mediów. Ludzie wymyślają plotki. Jesteśmy świadomi tego, co dzieje się w ekipie, jak i chcemy to utrzymać wewnątrz. Te doniesienia są nieprawdziwe - twierdził, gdy zmierzono go z informacjami o tym, iż w Baku miał przyznać się do celowego rozbicia maszyny.
- Szukałem [wtedy] czasu okrążenia. Można obejrzeć całe kółko i zobaczyć, że prawie rozbiłem się w zakręcie nr 1. To końcówka Q3, a błędy się zdarzają, gdy chcesz urwać czas. W T1 bawiłem się gazem, bo wcześniej traciłem w tej sekcji, więc już tam można zauważyć, że prawie miałem wypadek. Chodziło o rotację w zakręcie - wyjaśnił, gdy poproszono go o dokładne omówienie incydentu.
Poza odpieraniem zarzutów Checo przyznał również, że przed rundą w Sao Paulo nie ustalano żadnych scenariuszy pod ewentualne polecenia zespołowe, jak i zadeklarował, iż nie obawia się ponownego otrzymania odmowy od kolegi.
- Obaj jesteśmy dorośli. Będziemy w stanie zostawić to za sobą. Jestem całkiem pewien, że mogę liczyć na niego i na zespół.