Jeszcze w Japonii Max Verstappen udzielił kilku interesujących wypowiedzi, które pokazały między innymi, kiedy zaczął uważać, że może obronić mistrzowską koronę.

Mimo matematycznych oraz regulaminowych fikołków i akrobacji, które okazały się być przeoczeniem jednego nieoczywistego zapisu, powszechnie uznanego za błąd, od paru miesięcy drugi tytuł Holendra wydawał się niepodważalny. Kwestią czasu było jedynie, aż zostanie przypieczętowany.

Nie wszystko wyglądało tak różowo na początku kampanii, kiedy przewaga Charlesa Leclerca sięgała nawet ponad 40 punktów. Taki stan rzeczy nie utrzymał się jednak szczególnie długo, gdyż po dwóch DNFach lidera Red Bulla to Ferrari zaczęło mieć problemy z dojeżdżaniem do mety nie tylko ze względu na niezawodność.

Pytany o moment, w którym doszło do niego, iż jest w stanie wygrać tegoroczną rywalizację, Verstappen wskazał właśnie na GP Francji, gdzie jego główny rywal popełnił błąd i wydał z siebie krzyk rozpaczy.

- Było kilka chwil, gdy pomyślałem, że mamy szansę na triumf. Ale jedna sytuacja, w której stwierdziłem, że możemy to zrobić, miała miejsce po wyścigu na Paul Ricard, gdy moja przewaga w tabeli zwiększyła się dość mocno. Mieliśmy całkiem konkurencyjny samochód, ale wiedziałem, że w następnych wyścigach będzie ciasno. Uznałem jednak, że z taką przewagą nie można już tego oddać.

- Gorzej było natomiast na początku sezonu, gdy odpadaliśmy z wyścigów. Nawet jeśli ma się słabszy dzień, zawsze i tak należy zdobyć jakieś punkty. Niedojeżdżanie do mety to najgorsze, co może się wydarzyć.

- Muszę wybrać Spa, bo to była po prostu totalna dominacja - stwierdził, proszony o wskazanie najlepszego momentu. - Takie weekendy zdarzają się bardzo rzadko. Gdy wróciłem do domu po tamtym wyścigu, zacząłem myśleć o tym, co właśnie się stało. Wtedy dotarło do mnie, że to było szalone i wyjątkowe. 

Max Verstappen, Red Bull, mistrz świata F1, GP Japonii 2022

Świeżo koronowany dwukrotny mistrz otrzymał również pytania o swoje oczekiwania, które po długotrwałej bijatyce z Mercedesem nie były najwyższe. Byki były bowiem tą ekipą, która najdłużej rozwijała konstrukcję RB16B, nie chcąc powtórzyć m.in. błędów BMW Sauber z 2008 roku. Oceniając swoją postawę, wspomniał natomiast, że progres, jaki zrobił, był raczej subtelny.

- Gdy jest się w tak zażartej walce, inne zespoły, które nie biorą w niej udziału, mogą zacząć przygotowania wcześniej. Dlatego zawsze myśleliśmy, ze początek sezon może być nieco trudniejszy. Byliśmy jednak pozytywnie zaskoczeni naszym poziomem. Wtedy chodziło o to, by zdobywać punkty, nawet jeśli nie byliśmy tam, gdzie chcieliśmy. My jednak nie robiliśmy tego, co było trochę rozczarowujące, ale zachowaliśmy spokój, poprawiliśmy bolid, zrzuciliśmy wagę i szliśmy w kierunku naszego celu.

- Oczywiście [po pierwszym tytule] ludzie oczekują od Ciebie trochę więcej. To jednak nie zmienia wiele, bo chodzi o to, by samemu widzieć, co można zrobić lepiej. Nie sądzę, że stałem się szybszy, bo to nie ten etap kariery, w którym nagle możesz znaleźć 0.1-0.2 sekundy. Chodzi o to, by wyciągać wnioski z poprzednich sezonów i stosować się do nich. Niektóre sytuacje mogą sprawić, że będziesz ciut szybszy, bo wiesz odrobinę więcej. To może dotyczyć bolidu, opon czy po prostu doświadczenia na torze.

- Tak, całkowicie - odparł, porównując obie mistrzowskie kampanie. - To są zupełnie inne emocje, bo cały sezon miał inny przebieg. Zaczęliśmy z odmienionymi bolidami, ścigając się w nowy sposób. Znaczenie ma też to, ile wyścigów wygraliśmy, a także jak do tego doszło. W zeszłym roku wszystko było bardzo zależne od kwalifikacji i to w ten sposób dochodziło się do triumfów. Teraz nawet przy karze silnikowej można przebić się z dalszej pozycji. 

- Cały rok był bardzo przyjemny i wyjątkowy. Myślę też, że w przyszłości trudno będzie temu dorównać. Dlatego trzeba doceniać to i naprawdę cieszyć się tym. I tak już to robiliśmy, ale teraz [po przypieczętowaniu tytułu] możemy cieszyć się trochę bardziej.