Gdy w czerwcu 2022 roku włodarze GP Australii ogłosili, że wraz z przedłużeniem umowy obiekt w następnym sezonie będzie gościł również wyścigi Formuły 2 i Formuły 3, wiele osób było zszokowanych taką decyzją. Nic dziwnego, bowiem zawody na Albert Park są najdalszym wyjazdem nie tylko w obecnym kalendarzu, ale i historii niższych serii.
Okazało się, że weekend, który logistycznie i finansowo jest jednym z najbardziej, o ile nie najbardziej wymagającym dla zespołów Formuły 1, nagle ma przyjmować także kategorie juniorskie. Wszystko to pomimo zapowiedzi ze strony CEO, Bruno Michela, że w kolejnych latach F2 i F3 postawią przede wszystkim na cięcie kosztów i skupienie się na rundach europejskich.
Cóż, z jednej strony z czasem nauczyliśmy się, aby w motorsporcie wypowiedzi wysoko postawionych osób wpuszczać jednym uchem, a wypuszczać drugim, ale niespójność w takich działaniach od 2020 roku jest bardzo duża. O ile na początku szef obu serii trzymał się swojego założenia, tworząc format ośmiu weekendów z trzema wyścigami dla F2, skupionych w Europie oraz na Bliskim Wschodzie, a także siedmiu europejskich rund F3, o tyle w kolejnych latach nie tylko została zwiększona liczba zawodów, ale też koszty związane z logistyką wyjazdów.
Jak okazało się po wypadnięciu GP Francji z kalendarza, 13 wyjazdów Formuły 2 to nadal za mało i władze bardzo zachciały dołożyć kolejny, więc padło na Australię. Patrząc na harmonogram F1, trudno znaleźć sensowny finansowo zamiennik Paul Ricard, ale w tym miejscu należy zadać sobie pytanie: czy tak daleki, a wręcz egzotyczny wyjazd jest w ogóle potrzebny?
Pomimo tego, że wyścigi w obu seriach dostarczyły wiele emocji, dramaturgii i nie dało się przy nich zmrużyć oka, tak nie do końca te słowa są nacechowane pozytywnym znaczeniem. Jasne, były świetne walki, jak ta Kusha Mainiego i Arthura Leclerca ze sprintu, Frederika Vestiego i Jaka Crawforda z wyścigu głównego czy Pepe Martiego i Jonny'ego Edgara, ale czystego ścigania się bez kontrowersji było mało.
Emocje głównie bazowały na dużej liczbie kontaktów pomiędzy zawodnikami, ich spotkaniach ze ścianami oraz dużymi problemami z wprowadzeniem opon w odpowiednie okno temperatur.
Sztampowym przykładem kłopotów z ogumieniem był ostatni wyjazd samochodu bezpieczeństwa w wyścigu głównym Formuły 2. Ci, którzy zdecydowali się na zmianę, w końcówce wyglądali na torze jak Williamsy w 2019 roku. Najpierw Vesti zupełnie przestrzelił pierwszy zakręt, a chwilę później Fittipaldi obrócił się w T2 i wrócił na tor, aby na prostej stracić kontrolę nad pojazdem i rozbić bolid Carlina. Gdyby tego było mało, podczas restartu Victor Martins zablokował oponę w T15, zgarniając ze sobą Dennisa Haugera.
Natomiast creme de la creme w złej ocenie tego weekendu był sprint w Formule 3. Sam pomysł 30 bolidów prowadzonych przez nastolatków na tak wąskim, krótkim i wymagającym torze wygląda jak mieszanka wybuchowa, ale efekt końcowy był taki, że kierowców, którzy zaliczyli czysty wyścig, możemy policzyć na palcach jednej ręki. Najwięcej czasu antenowego dostał prowadzący samochód bezpieczeństwa Bernd Maylander i może jeszcze rozbite na poboczu maszyny.
Niższe serie powinny pokazywać, kto jest gotowy na postawienie kolejnego kroku w karierze. Ich celem jest weryfikacja potencjału i obecnych umiejętności młodych kierowców. To wszystko w Australii zostało zatracone na rzecz rozrywki, którą mają dostarczyć widzom błędy juniorów. Zamiast wartościowej rundy dostaliśmy unikanie szczątków i kolizji z innymi zawodnikami oraz festiwal żółtych flag.
Ktoś, kto odpalił F2 lub F3 na początku kwietnia, mógł się złapać za głowę i dojść do wniosku, że tutaj absolutnie nikt nie potrafi się ścigać i czysto walczyć koło w koło, co jest dużym przekłamaniem, patrząc na to, ile razy w ostatnich latach młodzi potrafili dostarczać rozrywkę w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
Mam podobnie uczucia jak po GP Arabii Saudyjskiej w 2021 roku, gdy narracja była taka, że tor powstał głównie po to, aby dodać jak najwięcej nieprzewidywalności, a może i losowości. Dlatego Australii chcę dać drugą szansę, bo być może młodzi kierowcy w kolejnych latach nauczą się tego toru w tym samym stopniu jak Dżuddy, przez co Albert Park w Formule 2 i Formule 3 przestanie być dostarczycielem wizualnie niskiego poziomu zawodów.