Ależ ja kocham takie ściganie! Jeśli oglądaliście sobotnie zmagania na torze w Indianapolis, to wiecie, ilu emocji nam one dostarczyły. Podsumujmy więc najważniejsze wydarzenia.
Zanim jednak do tego doszło, dostaliśmy kolejną odsłonę przepychanki między McLarenem a CGR. Dotyczy ona oczywiście Alexa Palou, który chciał odejść z obecnego zespołu, a teraz nie zamierza przechodzić do ekipy z Woking. Więcej opisaliśmy TUTAJ.
Jeszcze przed startem Grand Prix pojawiło się oświadczenie Chipa Ganassiego, który postanowił w mocnych słowach przyłożyć rywalom i wstawić się za swoim podopiecznym. Komunikat był krótki, ale dosadny.
- Każdy, kto mnie zna, wie, że nie mam zwyczaju komentowania sytuacji kontraktowych. Milczałem od pierwszego dnia tej historii, ale teraz czuję, że muszę odpowiedzieć. Dorastałem w atmosferze szacunku do zespołu McLarena i jego sukcesów, jednakże nowy zarząd nie ma u mnie takiego poważania jak poprzedni.
- Alex Palou jest częścią naszego zespołu i ma umowę od sezonu 2021. To ingerencja McLarena w kontrakt zapoczątkowała ten proces i jak na ironię, teraz to oni przedstawiają siebie jako ofiarę. Mówiąc w prostych słowach, stanowisko McLaren IndyCar dotyczące naszego kierowcy jest niedokładne i błędne, bo pozostaje on związany umową z CGR.
Na tę chwilę nie wiemy, jakie umowy w okresie od lipca 2022 podpisywał lider klasyfikacji generalnej. Zapewne nieuniknione będzie podjęcie kroków prawnych, bo nie zapowiada się, że którakolwiek ze stron odpuści.
Wyścig
Devlin DeFrancesco nie skończył na szokowaniu publiczności w kwalifikacjach - przeszedł samego siebie i zaprezentował się jako wyśmienity kierowca wyścigowy. Na starcie błyskawicznie awansował z piątego miejsca na prowadzenie i zafundował nam jeden z najładniejszych manewrów sezonu. To, jaki popis racecraftu pokazał nam Kanadyjczyk, zasługuje na brawa.
Im dalej jednak w las, tym gorzej wyglądał reprezentant Andretti. Kolejne kółka upływały mu na spadaniu w głąb stawki. Nie ma jednak do czego przyczepić się u Devlina - samochody stajni należącej do słynnej amerykańsko-włoskiej rodziny nie prezentowały tempa pozwalającego na walkę o wyższe lokaty. Kirkwood jako jedyny reprezentant zespołu zameldował się w czołowej dziesiątce, a na Coltona Hertę spadły wszystkie plagi egipskie, bo już na drugim okrążeniu przebił oponę wskutek incydentu, który opiszę poniżej.
Miejsce najlepszych ekip zajęły dziś bolidy Rahal Letterman Lannigan i Arrow McLaren, które miały narzędzia do walki z Dixonem, Powerem czy McLaughlinem. Wyścig mógłby wyglądać inaczej, gdyby nie kontrowersyjne oceny sędziów. O co chodzi?
Chwilę po testowaniu przez Willa Powera właściwości lotnych swojego samochodu wydarzyła się kraksa. Incydent, w którym ucierpieli Armstrong, Grosjean, Dixon i Newgarden, spowodował nikt inny jak Palou, który nie tyle wyszedł z kolizji obronną ręką, co zyskał na zrobieniu krzywdy swoim największym konkurentom w mistrzowskiej rozgrywce.
Dziwne wybryki Alexa nie zakończyły się jednak tak szybko, bo w dalszej części rywalizacji, na dwunastym kółku, Hiszpan spowodował kontakt z DeFrancesco. Choć i tu winny był tylko jeden, to sędziowie nawet nie podjęli prób analizy incydentów. Kibice byli wściekli, co jest jak najbardziej zrozumiałe.
To nie był weekend lidera tabeli, który zakończył zmagania na siódmej pozycji. Choć znów odskoczył rywalom na ponad 100, a dokładnie 101 punktów, to przyznać trzeba, że wokół niego w tym tygodniu kontrowersji nie brakuje.
Fe-no-me-nal-ną batalię dostarczyli nam natomiast Scott Dixon i Graham Rahal. Jeśli na co dzień oglądacie F1 i lubicie patrzeć na dwa bolidy, które mimo innych filozofii dysponują tym samym tempem, gdzie tylko kierowca robi różnicę i jego talent decyduje o końcowym zwycięstwie - właśnie to dane nam było zobaczyć na koniec wyścigu.
Scott Dixon, który 3 tygodnie temu skończył 43 lata, wysunął się na prowadzenie dzięki świetnej strategii, czyli czegoś, z czego słynie Chip Ganassi Racing. Warto zaznaczyć, że Nowozelandczyk brał udział w incydencie na początku wyścigu i pomimo tego potrafił zagrozić startującemu z pole position Rahalowi.
Graham natomiast przejechał w ten weekend swoje najlepsze zawody od dawna. W końcowej fazie oglądaliśmy pogoń za Scottem. Gdy wydawało się nam, że to Amerykanin ma w ręku wszystkie karty, Dixon przypomniał nam, dlaczego ma 6 mistrzostw, a Rahal 6 zwycięstw na przestrzeni całej kariery.
Garść statystyk o Dixonie - w Indianapolis startował 319. wyścig z rzędu, co jest rekordem serii, a ponadto był to jego finisz nr 200 w top 5. Jest to jego 19. z rzędu sezon z wygraną i 21. w całej jego karierze w Indy. Po wczorajszych zmaganiach wyprzedził w klasyfikacji Newgardena i o ile walka o tytuł jest już przesądzona, o tyle dopiero na Lagunie Sece dowiemy się, kto będzie wicemistrzem.
Bohaterami drugiego planu zostali Pato O’Ward, Alexander Rossi, Christian Lundgaard i Kyle Kirkwood, którzy po prostu nie popełniali błędów i wyciągnęli wyniki, na które pozwalała im strategia.
Indy ponownie pojedzie już za dwa tygodnie na Gateway, czyli owalu, na którym testowo i po raz pierwszy kierowcy będą dysponować różnymi mieszankami opon.