Poczucie bezkresnego wstydu. Apatia. Poczucie absolutnej bylejakości. Poczucie bezdennego marazmu. W tym miejscu wstawcie dowolny tytuł odcinka Tomasza Ćwiąkały o piłkarskiej reprezentacji Polski Fernando Santosa, bowiem każdy z nich idealnie odda, jak wielkim zawodem był dla nas miniony sezon F3.
Oczekiwania wobec Kacpra Sztuki, mistrza włoskiej odmiany Formuły 4, były różne. Najwięksi optymiści spodziewali się, że może dość szybko zacznie mieszać w czołówce. Nawet ci, którzy do Sztuki podchodzili z dystansem, zakładali, że zaliczy przynajmniej kilka przyzwoitych momentów.
Idealną skalą tego, jak bardzo oczekiwania rozjechały się z rzeczywistością, jest nasz styczniowy artykuł, opublikowany w momencie potwierdzenia programu F3. Wówczas pisałem o tym, że MP Motorsport daje narzędzia przynajmniej do regularnej walki o punkty, więc jednocześnie realnym oraz ambitnym celem byłaby nie tyle walka, co próba walki o zakończenie sezonu blisko top 10.
Zresztą wizję w dużej części podzielił później sam zainteresowany. Przecież sam Kacper przed kampanią zapowiadał, że mierzy w kwalifikowanie się w top 12, które umożliwia łapanie się do odwrócenia stawki i znacznie skraca drogę do zdobycia punktów. Ale z dzisiejszej perspektywy brzmi to jak coś totalnie z kosmosu. W przeciągu dziesięciu weekendów Sztuka wyłącznie raz zakwalifikował się w pierwszej dwunastce, a i tutaj miał dużo szczęścia. Formalnie zajął 13. lokatę, ale po dyskwalifikacji zespołowego kolegi, Alexa Dunne'a, awansował na P12, które dało mu odwrócone pole position.
W przypadku reszty weekendów nie był nawet blisko tego, w co celował. Z wyłączeniem Imoli jego najwyższa pozycja kwalifikacyjna to raptem P16 z Monako, a średnio w czasówce zajmował 24. lokatę. Dodając do dorobku pierwszy pobyt we Włoszech, dostajemy średnią 22.6, która jak na okoliczności jest zwyczajnie beznadziejna. Trudno znaleźć delikatniejsze słowo, które opisałoby, jak słaby jest to rezultat, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że kwalifikacje są kluczem do sukcesu w niższych seriach.
Prędkość na jednym okrążeniu to jeden z fundamentów do bardzo dobrych wyników, a samo przepychanie top 12 potrafi odegrać istotną rolę w przebiegu sezonu. Franco Colapinto - i wspominaliśmy to na długo przed jego awansem do F1 - rok temu za każdym razem kwalifikował się w pierwszej dwunastce, co ostatecznie przełożył na 51 punktów w samych sprintach, przy 110 zdobytych ogólnie. To daje blisko połowę oczek z samych sprintów, gdzie przecież Argentyńczyk przy odrobinie szczęścia mógł zostać wicemistrzem serii.
Kacper Sztuka jeszcze w bolidzie z malowaniem Red Bulla. Program juniorski rozbudził największe apetyty, ale skończyło się nie tyle kiepsko, co bardzo szybko (fot. Red Bull).
W wyścigach też nie ma zbyt wielu pozytywów do znalezienia. Kacper punktował raptem raz, w sprincie na wcześniej wspomnianej Imoli, ale i tutaj szczęście podało rękę. Polak po bardzo słabym pierwszym okrążeniu wypadł z top 3. Dalej były neutralizacje, neutralizacje i... neutralizacje, które zatuszowały bardzo słabe tempo oraz osuwanie się w klasyfikacji wyścigu.
Poza tym jednym momentem trudno wskazać cokolwiek innego. Można na siłę, bo były momenty w Monako czy wyścigu głównym w Austrii, ale zwłaszcza w przypadku drugiej z rund daliśmy się nieco nabrać. Wówczas Sztuka wywarł pozytywne wrażenie mocnym tempem w drugiej połowie wyścigu i nadganianiem stawki, ale realnie wyprzedzał kierowców na poziomie Estersona czy Shieldsa, których umieścilibyśmy wśród najsłabszych w tegorocznej rywalizacji. Niestety razem z Kacprem.
Najbardziej niepokoi widoczny gołym okiem brak progresu pod względem rzemiosła wyścigowego. Problemy ze zrozumieniem pracy opon i doprowadzeniem ich w odpowiednie okno temperatur to temat, który przewijał się przez cały sezon. Podobnie było w przypadku tempa kwalifikacyjnego, startów czy umiejętności odnalezienia się w tłoku. Na żadnym z tych pól nie było widocznej tendencji zwyżkowej, a już na pewno nie na tyle mocnej, że moglibyśmy powiedzieć o wyeliminowaniu problemu.
Do tego wszystkiego Kacper wolno dostosowuje się do warunków i nie potrafi szybko aklimatyzować się na torze. To jest kolejny fundament serii juniorskich, zwłaszcza takich jak F3 oraz F2, bo tutaj niemalże nie ma prywatnych jazd czy dużej liczby treningów. Jedna sesja ma 45 minut i raptem kilka godzin później od razu trzeba wycisnąć maksimum z kwalifikacji. Właśnie po tym poznajemy naturalne talenty, bo najlepsi z reguły są w stanie szybko znaleźć odpowiednie wyczucie i limity. O ile tempo aklimatyzacji da się nieco nadrobić rzetelną pracą oraz doświadczeniem, o tyle tak zwyczajnie trzeba „to” również mieć.
Oddając jeszcze raz to, jak słaby był to rok, za Kacprem w klasyfikacji kierowców są wyłącznie zawodnicy z minimalnym lub zerowym dorobkiem punktowym. Trzech jeżdżących na „pełen etat” i czterech rezerwowych, którzy weszli na jedną rundę. Gorzej można ocenić garstkę, dosłownie garstkę, choć trzeba brać pod uwagę okoliczności i warunki. Bez wahania dodałbym do tego grona Ciana Shieldsa i Tommy'ego Smitha. Pomyślałbym kilka razy nad Joshuą Dufekiem oraz Sophią Floersch, ale... w zasadzie to tyle. Nie tego oczekiwaliśmy od mistrza Włoskiej Formuły 4 i jest to sezon poniżej krytyki, który nie śnił się nawet najbardziej pesymistycznie nastawionym fanom.
fot. FB / Piotr Wiśnicki Professional Racing Driver
Niestety niewiele lepiej było w przypadku Piotrka Wiśnickiego. Starszy z naszych rodaków punktowo co prawda wbił się przed Kacpra, pomimo jazdy w znacznie słabszym Rodinie, aczkolwiek poza klasyfikacją wiele go nie broni.
Średnia pozycja kwalifikacyjna? Fatalnie wyglądające 25.4, w tym seria, w trakcie której trzy razy z rzędu kończył czasówkę z najsłabszym czasem spośród wszystkich kierowców. Oprócz tego Wiśnicki czystym tempem, zgodnie z oczekiwaniami, wyraźnie odstawał od Voisina i Loake'a, którzy praktycznie co weekend odjeżdżali mu na kilka dziesiątych. Klasyfikacja generalna dzięki świetnemu Silverstone tuszuje obraz bardzo słabej reszty roku, w której Piotrek wypadał blado.
Mimo wszystko trzeba oddać Wiśnickiemu, że ten sezon był lepszy od męczarni, które widzieliśmy z PHM-em. Jako kierowca Rodina unikał kłopotów w wyścigu, popełniał małą liczbę błędów, a tempo wyścigowe pozwalało na odrabianie pozycji i walkę. Do tego dodał tę Wielką Brytanię, gdzie łącznie odrobił w sprincie i wyścigu głównym aż 40 pozycji i dzięki odpowiedniej strategii oraz rozsądnej jeździe nabił w niedzielę solidne punkty. To niewiele, ale polska flaga na wysokim miejscu zawsze cieszy.
Nadal jednak ten sezon pokazał, że przypadkiem nie jest jazda ekipach z dołu stawki. Jego sufit i talent po prostu nie są na poziomie wyróżniania się na szczeblu Formuły 3. Voisin oraz Loake mocniej obnażyli jego słabości od Floersch i Farii, potwierdzając, że F3 to prawdopodobnie szczyt możliwości.