Już za chwileczkę, już za momencik, bo w niedzielę o 17:00, zasiądziemy przed telefonami, laptopami czy telewizorami, by obejrzeć Indianapolis 500. To już 107. edycja zmagań na największym obiekcie wyścigowym świata.

Naprawdę chciałbym wytypować zwycięzcę, ale to zwyczajnie nie jest możliwe. Choć rzadko wygrywa tu zdobywca pole position, to taka sztuka udała się w przeszłości obu kierowcom Meyer Shank Racing. Simon Pagenaud triumfował w ten sposób w 2019 roku, a Helio Castroneves w 2009. Brazylijczyk potrafił też wygrać w 2021 roku, startując z 8. miejsca. I bądź tu człowieku mądry.

Najlepszym tempem dysponują McLareny i Chip Ganassi, ale w gronie underdogów znajdziemy także fenomenalnego na tym torze Rinusa VeeKay’a. Młody reprezentant Królestwa Niderlandów nigdy nie startował tu z niższego miejsca niż 4., które zresztą wywalczył w debiucie w 2020 roku. Wydawać by się mogło, że bolid nienależący do ścisłej czołówki nie może myśleć o wygranej, ale nie jest to niemożliwe, bo w Indianapolis 500 szanse na nieoczywistego zwycięzcę są większe niż w przypadku innych rund.

W ostatniej chwili do stawki wskoczył Graham Rahal, który pierwotnie nie zakwalifikował się. Uraz kręgosłupa Stefana Wilsona w jednym z treningów sprawił jednak, że w zespole Dreyer&Reinbold konieczne było zastępstwo. Jest to precedens, ponieważ Rahal ściga się na co dzień z silnikiem Hondy za plecami. Samochód nr 24, za którego kierownicą pan maruda Amerykanin pojedzie w Indy 500, ma jednostkę Chevroleta.

Zapisy w kontrakcie okazały się nie przeszkadzać w zorganizowaniu jednorazowego epizodu dla Rahala w obcych barwach, ale podobno nie były one jedynym argumentem za tym wyborem. Na stole teoretycznie pozostawały kandydatury JR Hildebranda i Sage Karama, natomiast obaj nie prowadzili bolidu IndyCar od przynajmniej roku. Czasu nawet na minimalne przygotowanie do wyścigu nie ma i dlatego najrozsądniej było postawić na kierowcę, który odpadł na etapie Bump Day, ale za to ma olbrzymie doświadczenie w serii.

W ramach atrakcji po torze jeżdżą także samochody z lat minionych. Tu akurat bolid, w którym triumfował A.J. Foyt w 1961 roku (fot. IndyCar).

Decydujący miał być głos Stefana Wilsona, którego z Rahalem łączą przyjacielskie relacje. Musicie wiedzieć, że kiedyś w IndyCar ścigał się Justin Wilson. Zbieżność nazwisk nie jest przypadkowa, bo był on starszym bratem Stefana. Niestety jego życie zakończyło się 24 kwietnia 2015 na torze Pocono Raceway. Graham Rahal przeznaczył wtedy sporą sumę pieniędzy dla rodziny Wilsonów, więc niemogący wystąpić w tym roku Stefan postanowił odwdzięczyć się koledze. 

Wśród tegorocznych zawodników wystąpi aż dziewięciu zwycięzców, którzy triumfowali w poprzednich edycjach. Jednokrotnie wygrywali: Ryan Hunter-Reay, Simon Pagenaud, Will Power, Alexander Rossi, Marcus Ericsson, Tony Kanaan i Scott Dixon. Rossi triumfował tu w debiucie w 2016 roku, Kanaan po tegorocznej edycji kończy karierę, a Dixon po raz ostatni był najlepszy w 2008 roku i od tego czasu nękały go wszelkiego rodzaju problemy, które tylko możemy sobie wyobrazić podczas wyścigu.

Takuma Sato to jedna z tych historii, gdzie kierowca za oceanem ponownie odkrywa swój talent. Dwie wygrane na przestrzeni trzech lat i to w dwóch różnych zespołach. W treningach miał świetne tempo, ale czy wystarczy to do 1. miejsca?

Takuma Sato świętujący drugi triumf w wyścigu w Indianapolis (fot. IndyCar).

Mamy szczęście oglądać końcówkę kariery Helio Castronevesa, który jest jednym z czterech najbardziej utytułowanych kierowców Indy 500 w historii. Tylko Rick Mears, A.J. Foyt i Al Unser Sr., a więc legendy amerykańskich torów, triumfowali w 500-milowym wyścigu czterokrotnie. Meyer Shank to zespół, który nie zachwyca formą, ale raz już dokonał cudu we wspomnianym 2021 roku.

Czeka nas 200 okrążeń, które napiszą 107. rozdział historii wyścigu, a także sprawią, iż podobizna zwycięzcy znajdzie się na trofeum Borg-Warner (więcej o tradycjach TUTAJ). A to wszystko od 17:00 na Viaplay!