Uczestnicy groźnie wyglądającej kraksy podczas GP USA wypowiedzieli się na temat okoliczności całego zajścia.
Tuż po zakończeniu neutralizacji, jaką spowodowało utknięcie Valtteriego Bottasa w żwirze, pomiędzy przyszłorocznymi zespołowymi kolegami z Astona doszło do niebezpiecznej sytuacji na długim odcinku prowadzącym do zakrętu nr 12.
Alonso przymierzał się do wyprzedzenia Strolla na prostej, korzystając z wyższej prędkości, ale Kanadyjczyk wykonał opóźniony manewr obronny, skręcając w ostatniej chwili w stronę rywala. Tym samym doprowadził do kolizji, która ze względu na podbity bolid Hiszpana i obracającą się zieloną maszynę wprawiła wszystkich w osłupienie.
Z powodu uszkodzeń zawodnik Astona odpadł z wyścigu, natomiast Hiszpan zdołał powrócić do rywalizacji po odwiedzeniu mechaników. Przerażające zdarzenie nie zostało również zlekceważone przez sędziów, którzy przyznali Lance'owi karę przesunięcia na starcie GP Meksyku.
W drugiej części zmagań na Circuit of The Americas Fernando pokazał się z doskonałej strony, odrabiając poniesione straty pomimo ogromnej kraksy. Ostatecznie dojechał do mety na P7, lecz wskutek uznanego przez oficjeli protestu Haasa stracił zdobyte punkty.
W rozmowie z mediami - przeprowadzonej jeszcze przed poznaniem zamiarów amerykańskiej ekipy - reprezentant Alpine odniósł się do sytuacji ze Strollem, przyznając między innymi, że tuż po niej nie spodziewał się, iż będzie w stanie kontynuować ściganie.
- To nie było przyjemne zdarzenie. Będąc w powietrzu, nie jesteś świadomy tego, gdzie znajdujesz się na torze. Miałem wrażenie, że byłem znacznie bardziej po lewej stronie. Gdybym dotknął metalowego ogrodzenia, zakręciłbym się w powietrzu o 360 stopni.
- W IndyCar często dochodzi do tego typu wypadków i są one dość niebezpieczne. Sądziłem więc, że zakończę swój wyścig na tym ogrodzeniu. Kiedy samochód wylądował na ziemi, pomyślałem, że w tym momencie wszystko jest okej, ale na pewno coś się zepsuje. Wjechałem powoli do alei, myśląc, że się wycofamy.
- Byłem zaskoczony, gdy mechanicy zmienili mi opony i przednie skrzydło, wysyłając mnie z powrotem na tor. Powiedziałem sobie "okej, to tylko test, poproszą mnie o zjazd do garażu na następnym okrążeniu". Ale z samochodem było wszystko w porządku, gdy sprawdzili go wizualnie, więc jechałem dalej.
- Drugą złą wiadomością było to, że do końca wyścigu zostały 32 okrążenia, a my musieliśmy jechać do mety na jednym zestawie twardych opon. Myślałem, że nie będziemy w stanie tego dokonać, ale finalnie zespół zastosował właściwą strategię. Ukończenie na P7 [przed karą] w bolidzie, który się rozbił, to niezła sprawa.
Dwukrotny mistrz świata przedstawił również swój pogląd na przebieg samego zajścia ze Strollem, które określił mianem incydentu wyścigowego, unikając ostrego krytykowania swojego zespołowego kolegi od sezonu 2023.
- Gdy widzisz to w telewizji, myślę, że był to incydent wyścigowy. Właściwie w tej samej chwili zjechaliśmy w lewo, co doprowadziło do całego zamieszania. Uważam więc, że był to bardzo niefortunny moment.
- Jadąc z prędkością 300 km/h, w ciągu jednej dziesiątej sekundy przemieszczasz się do przodu o 200 metrów. Kiedy obejrzysz ten incydent w zwolnionym tempie, analizując go klatka po klatce, widać, że Lance poruszył się trochę później niż ja. Gdy natomiast zobaczysz to z normalną prędkością, oba samochody skręciły praktycznie w tym samym momencie.
- Po obejrzeniu powtórek uważam, że nie mogliśmy zrobić nic innego - przyznał, dodając po chwili: - Znamy się od dawna, a w pokoju sędziów wszystko było w porządku. Myślę, że dotyczyło to bardziej naszych dyrektorów sportowych, którzy widzieli to zajście w zupełnie inny sposób niż my.
Swoimi spostrzeżeniami podzielił się także przeważający winowajca niebezpiecznie wyglądającej sytuacji z niedzielnego wyścigu, który jest znany z nieprzemyślanych zachowań i unikania lusterek w trakcie rywalizacji. Stwierdził on, że zostawił Alonso wystarczająco dużo miejsca na przeprowadzenie ataku.
- Zdecydowanie spóźniłem się [z wykonaniem manewru obronnego], ale między nami była duża różnica prędkości. Oceniałem na oko, zastanawiając się, gdzie za mną jechał. To jednak nie tak, że uderzyłem go w bok jego samochodu, bo to on zahaczył swoim przednim skrzydłem o tylne w moim bolidzie.
- Dałem mu wystarczająco dużo miejsca po lewej stronie toru, więc nie przycisnąłem go do ściany. Mógł skręcić wcześniej i bardziej w lewo. Nie musiał też podjeżdżać tak blisko mnie. Na ten incydent można spojrzeć na wiele różnych sposobów, ale to było bliskie ściganie koło w koło i niestety nawiązaliśmy kontakt.