Temat nowego zespołu Formuły 1 powrócił niczym bumerang przy okazji Grand Prix Miami za sprawą wypowiedzi Michaela Andrettiego, który wyraził ostrożny optymizm w sprawie swojego wejścia do królowej motorsportu.
Podczas zimowej przerwy światek F1 poznał zamiary Amerykanina, który rozpoczął pracę nad stworzeniem nowego zespołu i skontaktował się w tej sprawie z FIA. Kilka miesięcy wcześniej próbował on nabyć Saubera, ale fiasko rozmów na ich końcowym etapie zmusiło go do przyjrzenia się opcji założenia własnej ekipy.
Chociaż w obiegu pojawiło się wówczas kilka mocnych deklaracji m.in. o zawarciu silnikowego porozumienia i znalezieniu bazy dla Andretti Global, reakcja Międzynarodowej Federacji Samochodowej na wieści o planach 59-latka nie była przesadnie optymistyczna.
W dość sceptycznym tonie na ten temat wypowiadali się także szefowie dużych ekip, które obawiają się utraty przychodów w przypadku wejścia 11. stajni. Toto Wolff przyznawał, że potencjalny nowy gracz musi udowodnić swoją wartość przed dołączeniem do stawki najwyższej kategorii wyścigowej na świecie.
Wątek zespołu rodziny Andrettich zaczął ponownie przewijać się w padoku Formuły 1, który w ten weekend po raz pierwszy gości w Miami. To właśnie na Florydzie doszło do spotkania Michaela Andrettiego z Mohammedem Ben Sulayemem.
- Uważam, że [Ben Sulayem] nas wspiera, ale przed nami duży proces, który musimy przejść - powiedział sam zainteresowany na łamach Motorsportu, opisując pozytywny przebieg dyskusji z prezydentem FIA.
- [Ben Sulayem] powiedział, że wspiera nas w tym procesie. Przed nami jeszcze długa droga, ale to dobrze, że Mohammedowi spodobało się to, co mu przedstawiliśmy. Nie chcę mówić o tym zbyt wiele, podobnie jak oni [FIA]. Jest jednak nieźle - zaznaczył.
Właściciel Andretti Autosport wyjawił również, że w sierpniu zamierza rozpocząć budowę bazy dla swojego zespołu F1 w Indianapolis. Według wcześniejszych zapowiedzi Mario, ojca Michaela i mistrza świata królowej motorsportu z 1978 roku, amerykański team ma stacjonować zarówno tam, jak i w Anglii.
Andretti Global uzgodniło także wstępną umowę z Alpine na dostarczanie jednostek napędowych, chociaż działania nowej ekipy wciąż są obarczone nutką niepewności, ponieważ organ zarządzający F1 nie odpowiedział jeszcze na jej wniosek o przystąpienie do stawki.
- Wydajemy pieniądze, ponieważ czujemy - i mamy nadzieję - że możemy to osiągnąć [dołączyć do F1]. Podejmujemy ryzyko, ale uważamy, że warto to robić, ponieważ musimy wszystko rozkręcić. Dlatego pozyskujemy ludzi i wykonujemy tego typu rzeczy - wyznał 59-latek.
Plany Andrettiego spotkały się z mieszanym odbiorem wśród "grubych ryb" w środowisku F1, lecz Amerykanin odparł zarzuty głównodowodzących kilku ekip, przyznając, że rozszerzenie stawki królowej motorsportu byłoby dla niej korzystne.
- 10 drużyn to niewłaściwa liczba. Jeżeli naprawdę się nad tym zastanowić, to w 2025 roku pojawi się [nowe] Porozumienie Concorde. W tej chwili Red Bull posiada dwie ekipy, a gdyby uznali, że wycofują się z Formuły 1, zostaje 16 samochodów w stawce.
- Nie można ścigać się z 16 bolidami, ale zorganizowanie wyścigu z udziałem 18 aut jest już możliwe. Sądzę, że mając więcej zespołów na gridzie, jest to dla nich korzystna sytuacja.
Na temat obecnej sytuacji w stawce Formuły 1 oraz niezbyt pochlebnych słów swoich kolegów po fachu, które niekoniecznie oznaczały chęć przywitania Andrettiego z otwartymi rękami, wypowiedział się także Zak Brown, bliski partner biznesowy Michaela w sportach motorowych.
CEO McLarena nawiązał do kwestii finansowych, które zdaniem rodziny Andrettich nie są dla nich żadną przeszkodą. Oznacza to, że Amerykanie nie mieliby problemu z zapłaceniem ogromnego wpisowego, które w ramach obowiązującego aktualnie Porozumienia Concorde wynosi 200 milionów dolarów.
- McLaren nadal wspiera jedenasty, wysokiej jakości zespół. Sprzeciw ze strony niektórych ekip był związany z pieniędzmi, ponieważ to między nimi dzieli się dochody - powiedział, cytowany przez The Race.
- Nowy team musi wpłacić dość znaczącą sumę [aby dołączyć do F1], co oznacza, że do podziału na więcej zespołów dojdzie za kilka lat. Uważam, że jeśli [nowe ekipy] są wartością dodaną, wówczas mogą pomóc całemu sportowi, np. poprzez zwiększenie kontraktu telewizyjnego w Ameryce lub więcej sponsoringu.
- Zanim jednak doszłoby to tego "rozcieńczenia" pieniędzy, amerykański skład przyczyniłby się do większego wzrostu. Uważam, że mamy bardzo długoterminowy pogląd na te sprawy i z ekonomicznego punktu widzenia wszystko byłoby w porządku.
- Możemy pochwalić się znakomitym widowiskiem, więc rozumiem, dlaczego niektórzy mówią "mamy 10 zdrowych zespołów". Nie grozi nam utrata ekipy, podczas gdy w ciągu ostatnich 20 lat zawsze była jedna lub dwie drużyny na krawędzi.
- Jeśli chodzi o Audi i Porsche, na początku tygodnia dyrektor generalny Volkswagena wygłosił oświadczenie, które potwierdza, że wchodzą do sportu. Myślę, że możemy powiększyć stawkę do 12 zespołów i dopóki są to wysokiej jakości ekipy, które mają odpowiednie zasoby i mogą przyczynić się do rozwoju tego sportu, jest okej.
- Niezależnie od tego, czy kupujesz bądź inwestujesz w istniejący zespół, czy też go zakładasz, pokazuje to, jak zdrowy jest teraz ten sport. Należy mieć na uwadze, że mamy ludzi i inwestorów, którzy próbują znaleźć sposób na wejście do gry. Osiągnięto to, co zakładało Liberty, czyli budowę wartości franczyzowej dla zespołów wyścigowych.