Przedstawiciele ekipy z Silverstone opisali, w jaki sposób wpadli na to, iż wyniki ostatniego wyścigu nie były prawidłowe.

Zieloni zostali bohaterami rywalizacji na Red Bull Ringu, bowiem nie tylko nie dostali żadnej kary za łamanie limitów toru, ale także przyczynili się do sporego przetasowania końcowej tabeli, na czym jeszcze zyskali.

Zespół zebrał za to sporo pochwał, ale sam starał się nieco umniejszać temu, co zrobił. Mike Krack i Fernando Alonso zgodnie przyznali, że było to normalne postępowanie wobec dość oczywistego z ich perspektywy niedopatrzenia.

- Nie chodziło nam o zgarnięcie pozycji czy uderzenie w konkretny zespół lub kierowcę - tłumaczył dwukrotny mistrz świata. - To była kwestia zdrowego rozsądku. Śledziliśmy automatyczne usuwanie czasów w trakcie wyścigu. Po zobaczeniu, jaka duża była ta liczba, uznaliśmy, że nie nałożono wystarczająco wielu kar. Dlatego złożyliśmy protest przeciwko dyrekcji wyścigu i nienałożonym sankcjom.

- Protestowaliśmy po prostu przeciwko dyrekcji wyścigu. To nie tak, że śledziliśmy okrążenia wszystkich i wyłapywaliśmy, czy ktoś nie wyjechał o centymetr. Chodziło o to, że poinformowano nas o usunięciu 100 okrążeń, ale nie usunięto 100 czasów. Cieszę się, że zespół naciska w każdym aspekcie, ale to nie było żadne sprytne szukanie szarej strefy, lecz po prostu zdrowy rozsądek.

- Lance, ja i jeszcze kilku kierowców nie złamało przepisów. Jeśli zostaniesz na torze, to nie dostaniesz kary. To było możliwe! W Monako nie jeździmy tak blisko ścian, by w końcu się rozbić i nie dojechać do mety. Podobnie jest w Singapurze. Najwyraźniej kilku zawodników chciało pogrywać z limitami, lecz to kosztowało ich trochę czasu. Takie są reguły gry - zakończył Hiszpan.

Mike Krack i Andy Stevenson (fot. Aston Martin)

- Połowa stawki zdołała nie złamać limitów - dodał szef ekipy. - Nasi kierowcy otrzymali informacje o tym, że w zeszłym roku to my byliśmy ukarani. Ich uszy musiały krwawić od ciągłego słuchania, że muszą utrzymywać się na torze.

- Widzieliśmy, że nie wszystkie wykroczenia wiązały się z karami w trakcie wyścigu. Gdy dostaliśmy prowizoryczną klasyfikację, uznaliśmy, że nie wszystko zostało zrobione, więc złożyliśmy protest. Mieliśmy więc okienko i postanowiliśmy, że zadziałamy.

Już po całym zamieszaniu z limitami sporo uwagi dostał także dyrektor sportowy składu, Andy Stevenson, który niczym członkowie reprezentacji Adama Nawałki dba w tym roku zarówno o ofensywę, jak i defensywę. Jego akcja z GP Austrii przyniosła zespołowi 3 punkty, natomiast kilka miesięcy wcześniej udało mu się uratować podium Alonso w Dżuddzie, co także przełożyło się na 3 punkty.

Krótką rozmowę z Brytyjczykiem odbył niemiecki Auto Motor und Sport, który przy okazji śmiał się z tego, że Stevenson może przypisać sobie więcej oczek niż AlphaTauri. 

- Ja po prostu liczyłem wykroczenia, które pokazywały się na kanale FIA - stwierdził Andy dla AMuS. - Musieliśmy protestować. Nie miało sensu, żeby jedni dostali kary, a drudzy nie. 

Mike Krack postanowił natomiast przypomnieć, że pilnowanie spraw regulaminowych również jest jednym z zadań zespołu w trakcie Grand Prix.

- Elementem wyścigu jest patrzenie na takie rzeczy jak to, czy ktoś oprotestuje nas, czy może coś poszło w kierunku, który to nam wydaje się niewłaściwy - powiedział Luksemburczyk. - Mamy dobrych ludzi w fabryce i na torze, którzy przygotowują się na takie sytuacje. To pomogło nam już w dwóch przypadkach.