Po zakończeniu GP Włoch Mattia Binotto odniósł się do buczenia kibiców, jak i procedur, które sprawiły, że wyścig zakończył się za samochodem bezpieczeństwa.
Rywalizacja na Monzy przyniosła niezbyt pasjonujący finisz, jakim było dojechanie do mety za Berndem Maylanderem. Wielu obserwatorów miało wątpliwości co do tego, czy naprawdę nie dało uniknąć się takiego scenariusza. Między innymi Christian Horner był niezadowolony z faktu, iż stracono sporo czasu z powodu prostej pomyłki.
Podobnego zdania był szef Ferrari, którego ekipie odebrano szansę na nawiązanie walki w końcówce. Chociaż przyznawał, że to Red Bullowi należał się triumf, miał sporo zastrzeżeń do pracy oficjeli, co wyraził już podczas pytań o niezbyt przychylne urzędującemu mistrzowi świata reakcje trybun.
- Buczenie na kierowcę nigdy nie jest dobre, szczególnie buczenie na Maxa, który był najszybszy na torze i zasłużył na zwycięstwo - zaczął Binotto. - Nasi kibice, którzy robili to w jego stronę, chcieli jednak wybuczeć FIA. Tifosi uważali, że samochód bezpieczeństwa powinien był zjechać wcześniej, co dałoby kilka okrążeń widowiska i walki na torze.
- Jestem rozczarowany tym, ile to zajęło. Nie rozumiemy, dlaczego wypuszczanie bolidów, które były między samochodem bezpieczeństwa a liderem, trwało aż tyle. Nie wydaje mi się, że dotyczy to kwestii bezpieczeństwa, bo gdy dostajesz sygnał [do wyprzedzenia SC], nie możesz jechać pełnym gazem, ponieważ i tak obowiązuje minimalny czas. Ustalono go właśnie po to, by kierowcy zachowywali się bezpiecznie.
- Nie wiem, gdzie bylibyśmy, jeśli wyścig zostałby wznowiony. Nie chodzi nawet o Ferrari, bo Max był po prostu najszybszym kierowcą i miał nowe opony. Ogólnie jednak należy próbować kończyć neutralizację możliwie jak najszybciej, by dać kierowcom czas na ściganie się. Uważamy, że dziś nie zrobiono dobrej roboty, patrząc na to, ile to trwało. W przyszłości [oficjele] muszą po prostu spisać się lepiej, bo to nie było dobre dla F1.
- Przyjmuję i rozumiem wyjaśnienia FIA, bo sytuacja była skomplikowana, ale i tak uważam, że dało się zrobić lepszą robotę oraz wznowić wyścig. Tak się nie stało, co uznaję za błąd. Ale nie trzeba zmieniać zasad, bo są w porządku. Trzeba po prostu egzekwować je należycie.
Zupełnie innego zdania był natomiast Toto Wolff. Austriak podkreślał, jak dobrze zachowała się dyrekcja, a także nawiązywał przy tym do kontrowersyjnego finału sezonu 2021, w którym poniósł porażkę w kontrowersyjnych okolicznościach.
- To bardzo proste. Mamy spisane zasady i z mojej perspektywy - czy mam traumę po Abu Zabi, czy też nie - dziś trzymano się ich co do joty. Przy torze stał bolid, obok byli porządkowi oraz dźwig. Dlatego nie pozwolono nikomu na wyprzedzanie.
- Później okazało się, że zabraknie czasu na wznowienie. Jeśli ktoś nie jest zadowolony z przepisów i chce mieć show z wielką pompą na dwóch ostatnich okrążeniach, jak i cały ten chaos, to ja jestem jak najbardziej za tym, ale najpierw musimy zmienić zasady. Uważam, że nie powinno się narzekać na to, co się stało, bo takie są reguły.
- Jestem naprawdę usatysfakcjonowany tym, że mamy dyrektora wyścigu wraz z takimi współpracownikami, którzy wyegzekwowali przepisy mimo presji mediów i fanów, chcących je złamać. Abu Zabi w tym znaczeniu dało FIA większą pewność co do stosowania tych zasad.