Po fatalnym 2020 roku był spisywany na straty. Nie sprostał oczekiwaniom i został odesłany na rezerwę Red Bulla. Spędził kolejne miesiące na zakulisowych staraniach, by dostać drugą szansę. Wrócił z otchłani i zrobił to z przytupem, pokazując Williamsowi, że życie po pewnym Brytyjczyku naprawdę istnieje. Przede wszystkim udowodnił, że zasługuje na miejsce w elitarnym gronie najlepszych kierowców globu.
Klasyfikacja generalna: 19. miejsce
Punkty: 4
Najlepszy wynik: P9 (GP Miami)
Kwalifikacje: 18-2 vs Latifi
Wyścigi: 16-4 vs Latifi
DNF: 5
Wasza ocena: 5.42 (P12)
Nasza ocena: 5.72 (P12)
Każdy pamięta, że Alex Albon był jednym z największych przegranych pandemicznej kampanii - o ile nie największym. U boku Maxa Verstappena wyglądał blado niczym ściana, przez co Helmut Marko i spółka nie mieli innego wyboru. Po prostu musieli zastąpić Taja prezentującym formę życia Sergio Perezem, który był świeżo po zdobyciu pierwszej wiktorii w Formule 1, ale jeszcze przed tym został bezceremonialnie odstawiony przez Lawrence'a Strolla.
Albon przesiedział więc sezon 2021 w symulatorze Byków, pomagając swojemu byłemu zespołowemu koledze, który upokorzył go zaledwie kilka miesięcy wcześniej. Utrzymywał kontakt z królową motorsportu i poszukiwał właściwych ustawień bolidu, a jego zakulisowa praca przyczyniła się w pewnym stopniu do upragnionego triumfu Maxa w pojedynku na noże z Lewisem Hamiltonem.
Jednocześnie trwała walka o powrót 26-latka do regularnych startów w F1, a zwieńczeniem tych wysiłków okazało się podpisanie umowy z czerwoną latarnią stawki, która szukała kogoś, kto godnie zastąpi George'a Russella. Złoty junior Mercedesa zawiesił poprzeczkę dość wysoko, przez co jego przyjaciel stanął przed niemałym wyzwaniem. Miał bowiem wejść w buty "Pana Soboty", który raz po raz notował fantastyczne wyniki w kwalifikacjach i ciągnął za uszy pogrążonego w kryzysie Williamsa.
Mimo nadszarpniętej reputacji to właśnie Albon znajdował się w czołówce najlepszych nazwisk, spośród których miał wybierać Jost Capito, gdy awans Russella do Srebrnych Strzał stał się faktem. W przeciwieństwie do np. Nycka de Vriesa posiadał już jakieś doświadczenie na najwyższym poziomie - nie za duże, ale te trzy lata w rodzinie Red Bulla i w F1 czegoś go nauczyły. Wracał również po roku spędzonym na uboczu, który mógł wykorzystać do zrozumienia, co poszło nie tak w przeszłości.
Mając na uwadze koszmarny sezon 2020, sprowadzenie go do stajni z Grove wiązało się jednak z nutką niepewności. Zapewne nie brakowało takich, którzy zastanawiali się, czy Taj będzie zdolny do przejęcia pałeczki lidera zespołu, który w ostatnich latach rodził mnóstwo frustracji i sięgał dna.
Nad urodzonym w Londynie zawodnikiem stawiano sporo znaków zapytania. Wątpliwości dotyczące tego, czy 26-latek będzie w stanie puścić w niepamięć wszelkie rozczarowania z czasów Red Bulla oraz pokazać Latifiemu jego miejsce w szeregu, zostały rozwiane już na początku tegorocznej kampanii.
Koniec z grillowaniem
Pierwsze wyścigi w nowej erze Formuły 1 były ogromnym krokiem w nieznane. Niektórzy weszli w sezon z przytupem, inni zaś zmagali się z rozmaitymi problemami, które maskowały ich rzeczywisty potencjał i utrudniały pokazywanie prawdziwych możliwości. Albon dostał do rąk kolejny - po modelu RB16 z sezonu 2020 - trudny do okiełznania bolid, ale odnalazł się w tych okolicznościach znakomicie.
Tegoroczna maszyna Williamsa nie grzeszyła dociskiem i zapewniała małą stabilność, a ściganie się za jej kierownicą nie należało do najłatwiejszych zadań. Mimo tego Alex czuł się w niej znacznie bardziej komfortowo niż w Czerwonym Byku sprzed dwóch lat, mogąc balansować na krawędzi z większym luzem. Sam w Abu Zabi opisywał to tak, że był proaktywny, a nie reaktywny. Chociaż momentami auto było nawet trudniejsze, to nie musiał sprawdzać, co zrobi bolid, ale panował nad nim na tyle, by maszyna wykonywała jego polecenia.
To właśnie brak pewności siebie stał się znakiem rozpoznawczym Albona, gdy ten nie mógł ujarzmić kapryśnego Red Bulla, z którym tylko Verstappen nie miewał większych trudności. W odróżnieniu od Taja Holender potrafił tuszować niedoskonały charakter konstrukcji Adriana Newey'a, którą rok później przekształcono w zwycięski bolid.
Po przenosinach do dużo słabszego samochodu oraz innego środowiska Alex udowodnił, że wciąż ma w zanadrzu coś, co wyróżniało go podczas sezonu 2019. Choć obie maszyny - z 2020 i 2022 roku - nie leżały mu idealnie, to w zakończonej niedawno kampanii był w stanie wykręcać wyniki ponad stan, natomiast w barwach drużyny z Milton Keynes nierzadko miał problemy ze zrobieniem "minimum przyzwoitości".
Okej, może i Williams nie walczył o najwyższe cele, a po drugiej stronie garażu znajdował się zdecydowanie najgorszy zawodnik w stawce, co w teorii nie powinno generować tak dużej presji jak podczas pobytu Taja w Red Bullu. Wtedy miał obok siebie absolutnego wymiatacza, a dodatkowo non stop znajdował się na ustach całego światka, który skrupulatnie wyliczał jego błędy.
Forma Williamsa nie powalała na kolana, ale nie zmienia to faktu, że ciśnienia na wyniki nie brakuje nigdzie, bo to one definiują sezon każdego zespołu i kierowcy. Pokonanie Latifiego chyba nie zrobiło na nikim wrażenia, lecz nie była to zupełnie jałowa i bezbarwna kampania Albona na tyłach stawki. Nic z tych rzeczy!
Alex rozpoczął sezon doskonale, wchodząc do Q2 w Bahrajnie, co uważano za osiągnięcie przewyższające możliwości sprzętu, z jakim miał do czynienia. Otwarcie mistrzostw nie przyniosło żadnych zdobyczy w niedzielę, ale w następnych tygodniach było jeszcze lepiej - z wyjątkiem rundy w Arabii, gdzie 26-latek zaliczył dyskusyjną stłuczkę z Lancem Strollem.
Gołym okiem było widać, że Taj odżył i nie prezentował swojego dawnego "ja" z 2020 roku, które pozbawiło go miejsca w F1. Na największe pochwały zasługiwał jego popis w Australii, gdzie przejechał niemalże cały wyścig na jednym komplecie opon, dowożąc do mety P10 po dyskwalifikacji z czasówki.
Na Imoli oraz Miami Autodrome ocierał się o czołową dziesiątkę, do której udało mu się wskoczyć na Florydzie, gdzie wywalczył dwa oczka. Był to zdecydowanie najlepszy okres kierowcy Williamsa w tym roku - w pierwszych pięciu Grand Prix często kręcił się wokół punktowanej strefy, wskakując do niej dwa razy. A były to przecież czasy gorszego pakietu, wersji "FW44A".
Mimo ograniczeń, z jakimi wciąż borykał się brytyjski zespół, Alex zaliczył jeszcze imponujący występ w Belgii. Najpierw wykręcił dziewiąty czas w kwalifikacjach, co przełożyło się na start z szóstej pozycji po karnych przesunięciach innych kierowców, a w niedzielnych zawodach dzielnie bronił się przed bolidami środka stawki, dojeżdżając do mety na dziesiątym miejscu.
Po weekendzie na Spa nadeszły znacznie mniej przyjemne chwile. Nasz bohater nie zdobył już ani jednego punktu, a z udziału w GP Włoch wyeliminował go wyrostek robaczkowy, którego skutki miał odczuwać przez resztę sezonu. Był to kolejny trudny moment, jakiego Taj doświadczył w minionym roku, gdyż po raz drugi - po kraksie z Silverstone - trafił do szpitala, tym razem w nieco poważniejszym stanie.
Zastępujący go na Monzy Nyck de Vries swoim występem nie tylko zapewnił sobie fotel w AlphaTauri i wbił gwóźdź do trumny Latifiego, ale też pokazał, na co było stać granatowy samochód na pasującym do niego torze. Generujący mały opór model FW44 spisywał się przyzwoicie na obiektach, które wymagały stosowania niskiego docisku. Było to doskonale widoczne zarówno w malowniczych Ardenach, jak i na włoskiej świątyni prędkości. Alex w Singapurze wyraził żal, bo wiedział, że uciekła mu niezła szansa.
Szyty na miarę Williamsa
Do wykręcania dobrych rezultatów potrzebne było dodawanie od siebie czegoś ekstra. Właśnie tego wymaga się od kierowcy, który aspiruje do bycia kimś więcej niż zwykłą zapchajdziurą. Albon przychodził do Williamsa z jasnymi intencjami - miał zostać jego sternikiem, choć daleko mu do bycia ekstrawertykiem, co raczej nie ułatwia nabywania cech przywódczych.
Ekipa z Grove liczyła na to, że znalazła zawodnika, który nawiąże do osiągnięć Russella i przejmie po nim ster. Wyniki Alexa były czymś w rodzaju małych zwycięstw dla zespołu, który nie przygotował mocarnej konstrukcji i nawet po wdrożeniu znaczących modyfikacji nie był w stanie rywalizować o punkty na każdym torze.
Bazując na swoich doświadczeniach z przeszłości, w tym z rocznej przerwy, Albon udowodnił, że jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Po prostu solidnym kierowcą, który w znacznie spokojniejszym i mniej medialnym środowisku może pokazywać, w czym tkwi jego siła.
Przeistoczenie się w kapitana tego statku z pewnością stanowiło wyzwanie, z jakim w barwach poprzednich ekip - będąc w nich młodszym, nieopierzonym kierowcą - Alex nie miał okazji się zmierzyć. Polegało ono na uczynieniu zespołu na swój sposób własnym i połączeniu wszystkich elementów w jedną całość. Po raz pierwszy w karierze "Albono" miał zostać prawowitym liderem, który popycha swoich ludzi do przodu.
Od samego początku musiał wziąć na swoje barki większą odpowiedzialność, mając z tyłu głowy, że Williams to być może jego ostatnia szansa na poważniejsze zaistnienie w królowej motorsportu. Zmarnowanie jej mogłoby natomiast znacząco pokrzyżować jego plany. Gdyby zawiódł, czyli nie zniszczył Latifiego i miał problemy z dostarczaniem wyników w sprzyjających okolicznościach, jego reputacja zostałaby zszargana jeszcze mocniej.
W 2020 roku nie podołał i ugiął się pod ogromną presją, jaką spowodowało wrzucenie go na zbyt głęboką wodę, w której na dodatek grasował rekin. Teraz zdołał się odbudować i zrobił to w naprawdę solidnym stylu. Może nie był najjaśniejszą postacią sezonu, bo trudno byłoby nią zostać w takich warunkach. Ważniejsze było jednak to, że Alex wrócił z dalekiej podróży i odzyskał niegdysiejszy blask.
Wciąż ma coś do udowodnienia
Dwa lata temu miał do czynienia z prawdziwą bestią w osobie Maxa, która zezłomowała go w zespołowym pojedynku. Tym razem wewnętrzne starcie wyglądało dla Albona znacznie korzystniej i łatwiej, bo Nicholas demonem prędkości nigdy nie był i zgodnie z przewidywaniami nie rzucił Tajowi żadnego wyzwania.
Zastępujący Kanadyjczyka Logan Sargeant również nie powinien stanowić dla Alexa dużego zagrożenia - mimo imponującego bilansu kwalifikacyjnego Amerykanina z serii juniorskich, o czym pisał Dawid Stelnicki. Z jednej strony słabszy kolega z garażu zapewnia Albonowi możliwość nabijania atrakcyjnych liczb, które z tabeli statystycznych nigdy nie znikną.
Z drugiej jednak - bycie w jednym zespole z żółtodziobem lub kimś, kto wyraźnie nie domaga, nie powinno ułatwiać rozwijania bolidu. Taki stan rzeczy może również wpływać negatywnie na osobiste postępy Taja. Gdyby zespołowy partner był dla niego większą konkurencją, być może Alex wskoczyłby na jeszcze wyższy poziom.
Ocenianie go przez pryzmat rywalizacji z Latifim nie jest więc niezwykle miarodajnym wyznacznikiem rzeczywistego progresu, jaki poczynił 26-latek. Rozsądniejsze byłoby spojrzenie na ogólny obraz sezonu 2022 w jego wykonaniu, o którym można mówić w superlatywach. W jak wielu? Trudno powiedzieć.
Dopóki Albon nie przejdzie testu w stylu zmierzenia się z kimś pokroju Ocona czy Gasly'ego, to ciągle będziemy mieć co do niego wątpliwości. Zresztą w F1 zawsze jest tak, że ten, kto zleje jakiegoś ogórka, musi liczyć się z komentarzami typu: "dobra, dobra, zaczekamy na naprawdę szybkiego kolegę".
Problem w tym, że takiego już miał, akurat należącego do elity. Wyszło marnie, ale przecież przez to stracił miejsce. Właśnie dlatego zadanie na minioną kampanię nie mogło być równie trudne. Dotyczyło bowiem jedynie pokazania, że zasługuje na bycie częścią stawki Formuły 1. Dopiero teraz może w ogóle myśleć o wspinaniu się wyżej.