W trakcie i po GP Australii czołowa dwójka była pod lupą kontroli wyścigu oraz sędziów, jednakże nie dostała żadnych kar.

Po pierwszej czerwonej fladze, wywieszonej na skutek wypadku Alexa Albona, Max Verstappen zgłaszał nieprawidłowe zachowanie Lewisa Hamiltona, który miał dopuścić się nieutrzymania 10 długości bolidu za samochodem bezpieczeństwa.

Było to interesujące zajście nie tylko z powodu potencjalnych kontrowersji z przodu. Z tyłu miejsce miała bowiem niebezpieczna sytuacja, przez co kilku kierowców znalazło się bardzo blisko siebie w zakręcie nr 6. Sędziowie wyjaśnili oba te wątki.

W przypadku siedmiokrotnego mistrza zauważono, że do zdarzenia doszło już po tym, jak samochód bezpieczeństwa zgasił światła. Regulamin Sportowy w artykule 58.11 pozwala na to, by w takich okolicznościach zawodnik dyktujący tempo nie utrzymywał dystansu 10 długości bolidu.

Przyczyną tłoku w zakręcie nr 6 okazał się być drugi z kierowców Mercedesa. Arbitrzy stwierdzili, że Russell opuścił aleję serwisową dość wolno i musiał przyspieszyć, by dogonić stawkę. To wymusiło reakcję łańcuchową, bo inni zawodnicy również byli zmuszeni do tego samego. Gdy auta znalazły się blisko siebie, istniała spora różnica prędkości, co nie było idealne z punktu widzenia bezpieczeństwa. 

George nie został ukarany, bo uznano, że od razu zabrał się za nadrobienie dystansu, a kara za wolny wyjazd z pit lane byłaby niewłaściwa. Na podstawie tego zajścia zasugerowano natomiast przyjrzenie się procedurze restartu. Zdaniem oceniających incydenty pozwolenie na to, by lider dyktował tempo przed wznowieniem z pól, może być problematyczne.

Już po zakończeniu zawodów w Melbourne po internecie zaczęły krążyć ujęcia, według których Max Verstappen mógł naruszyć przepisy procedury startowej.

Holender został przyłapany przez fanów na ustawieniu się przednimi kołami na linii pola startowego w taki sposób, że obrys jego opon wystawał za wyznaczone miejsce. Wywołało to spekulacje o tym, iż może zostać ukarany.

Sędziowie nie otwierali nawet dochodzenia, ponieważ po prostu nie doszło do złamania przepisu. Regulamin Sportowy zakazuje bowiem jakiegokolwiek kontaktu przedniego ogumienia z obszarem poza białą linią, obejmując i przód, i bok stanowiska, ale nie zabrania samego najechania na białą linię. W tej sytuacji Verstappen nie dotykał obszaru za nią, więc wszystko było w porządku.

Z tego powodu nie istnieje nawet oficjalny dokument, opisujący tę sprawę. Pojawiły się za to doniesienia The Race o tym, że FIA miała dla pewności sprawdzić położenie bolidu nr 1, ale nie zauważyła pomyłki urzędującego mistrza świata.

- Szczerze mówiąc, zahamowałem trochę za późno i straciłem punkt odniesienia - przyznał Max, pytany o to na konferencji prasowej. - Rzuciłem jednak okiem i zauważyłem, że nadal miałem jeszcze trochę przestrzeni. Następnie przesunąłem się kawałek do przodu. Tak, byłem na granicy, ale na limicie oznacza na limicie, a nie poza nim. Było też dość trudno z powodu poziomu słońca. Widoczność na dojeździe do zakrętów nr 1 i nr 3 nie była zbyt dobra.

Nie jest to jedyne zdarzenie, które nie posiada dokumentu z dochodzenia, natomiast jego brak może wydawać się już znacznie bardziej kontrowersyjny. Mowa o kolizji Logana Sargeanta z Nyckiem de Vriesem, która po prostu nie została przeanalizowana, a więc nie wiązała się z żadnymi karami.

- Zdarza się, zresztą każdy może popełnić błąd i źle ocenić odległość, więc to był incydent wyścigowy - rzucił krótko Holender, który nie miał pretensji.

Więcej do powiedzenia miał Amerykanin: - Ostatni restart był dość dziwny. Myślałem, że zahamowałem nawet wcześniej niż przy poprzednich, ale widocznie temperatury opon i hamulców nie były odpowiednie. Wcisnąłem pedał i hamulce po prostu się zablokowały. Przepraszam za to.