Charles Leclerc w trakcie GP Węgier 2025 dopuścił się ostrej krytyki Ferrari, zarzucając zespołowi nieposłuchanie go. Tuż po dzisiejszym wyścigu F1 kierowca wycofał się jednak z tych słów, wskazując na jakiś dziwny problem.  

Ostatnia runda przed wakacjami sprawiła, że Monakijczyk mógł zapragnąć chwili wytchnienia od pracy w Scuderii. Pole position i bycie w grze o zwycięstwo nagle zamieniło się w koszmar, karę i brak finiszu na podium.

Początkowo zawodnik czuł, że jest to spowodowane jakimiś działaniami ekipy, która miała zignorować jego uwagi i wpaść przez to w poważne tarapaty. To dlatego jego inżynier musiał wysłuchać bardzo nieprzyjemnego komunikatu, pełnego pretensji i nerwów.

- To jest niesamowicie frustrujące! Straciliśmy całą konkurencyjność! A wystarczyło mnie tylko posłuchać. Znalazłbym inny sposób na poradzenie sobie z tymi problemami. Teraz bolid po prostu nie na daje się do jazdy, zupełnie się nie nadaje. To będzie jakiś cud, jeśli ukończymy na podium! - pieklił się Leclerc.

Gdy po zawodach dziennikarze chcieli dowiedzieć się, o co poszło, to spotkała ich wielka niespodzianka w postaci wyraźnej zmiany zdania. W zagrodzie dla mediów piszących 27-latek zdradził, że GP Węgier posypało się przez jakiś nietypowy problem z maszyną, a nawet kilka.

- Przede wszystkim muszę wycofać się ze słów, które padły przez radio. Myślałem, że kłopoty wzięły się z jednej rzeczy, a gdy po wyjściu z samochodu podano mi szczegóły, to okazało się, że mieliśmy problem po stronie chassis i nie mogliśmy już nic zmienić. Zacząłem odczuwać go w okolicach 40. okrążenia, a potem on zaczął się pogłębiać z każdym kolejnym kółkiem. Pod koniec byliśmy o dwie sekundy wolniejsi i samochód po prostu nie nadawał się do jazdy.

Dopytany, kiedy dotarło do niego, że prawdopodobnie przegra, odparł: - Gdy tylko poczułem problem. Nie wiem, skąd to się wzięło. Myślałem, że chodziło o zmianę w ustawieniach przedniego skrzydła podczas pit stopu, która mogła być zbyt agresywna. Gdy jednak zaczęło robić się coraz gorzej, to pomyślałem, że to dość dziwne. Inna sprawa, że gdy poczułem to pierwszy raz, to powiedziałem do siebie: "Jeśli to nie zniknie, wygrana nam ucieknie". Problem nie był zbyt regularny, bo w zasadzie w każdym zakręcie auto robiło coś innego. 

Leclerc parokrotnie wskazywał, że jego nerwy wynikały właśnie z utracenia szansy na triumf w wyścigu F1. Obawiał się, że taka okazja już się nie powtórzy, nie w tym sezonie.

- McLareny są najlepsze i dzisiaj też były potwornie szybkie. Na takim torze nadzieję na zwycięstwo dawały mi start z pierwszego pola i brudne powietrze, przez które trudno się wyprzedza. Nie wydaje mi się, że w drugiej połowie sezonu będziemy zakładać, iż możemy wygrywać. Przez to moja frustracja jest jeszcze większa. Wiem, że to była ta jedna szansa, prawdopodobnie jedyna w całym sezonie. Musieliśmy ją wykorzystać, a niestety przez te problemy nie mogliśmy zbyt wiele zdziałać. 

- Powtarzam, napotkaliśmy nietypowy problem, który nie powinien był się wydarzyć, lecz ciągle jestem bardzo rozczarowany. W tym roku mieliśmy jedną okazję na zwycięstwo, akurat w ten weekend. Pierwszy stint poszedł perfekcyjnie, pierwsze okrążenie drugiego stintu wyszło bardzo dobrze. Myślałem, że dysponowaliśmy tempem, aby to wygrać, natomiast ostatni stint to była jakaś katastrofa, gdy pojawiły się te problemy.

Podobną wersję wydarzeń ws. nagłego spowolnienia SF-25 przedstawił również Fred Vasseur, szef Ferrari.

- [Niesłuchanie kierowcy] było związane z zarządzaniem energią. Na pierwszym okrążeniu ostatniego stintu stracił jakoś sekundę w jednym momencie. Być może wiadomość radiowa, o której mówicie, dotyczyła także tego, czy nie popełniliśmy błędu z przednim skrzydłem, ale nagle kompletnie spadło nam tempo. Może był to efekt kuli śnieżnej, bo w ciągu kilku kółek zaczęliśmy tracić po osiem dziesiątych. 

- To dość dziwna sytuacja, bo mieliśmy kontrolę przez 40 okrążeń wyścigu. Pierwszy stint był pod pełną kontrolą, drugi był trudniejszy, natomiast do zniesienia. A ostatni to jakaś katastrofa. Trudno było prowadzić samochód, balans przestał się zgadzać i szczerze mówiąc, nie wiem, co się stało. Musimy sprawdzić, czy nic nie uszkodziło się po stronie chassis. W pewnym momencie myślałem, że nie dojedziemy do mety i dowiezienie punktów trzeba będzie uznać za fartowne. Mówiąc o chassis, mam na myśli, że to nie było nic po stronie silnika. Po prostu nie wiemy, a auto jest obecnie w parku zamkniętym.

Ta zagadka nie jest jeszcze rozwiązana, ale w padoku powstała już ciekawa teoria na ten temat. Jej autorem jest George Russell, który ścigał się z Leclerciem i zauważył coś nietypowego, podejrzewając, że Ferrari obawiało się kolejnej dyskwalifikacji. Więcej o tym można przeczytać TUTAJ.