Podczas trwającego weekendu w Melbourne w obiegu pojawiły się bardzo interesujące doniesienia Autosportu, według których Singapur mógłby dwukrotnie w tym sezonie ugościć u siebie Formułę 1.
Władze serii zgodnie z oczekiwaniami nie przeszły obojętnie wobec obecnej sytuacji w Ukrainie, czego następstwem było odwołanie tegorocznych zawodów w Soczi i całkowite zerwanie umowy z tym krajem, który do 2025 miał zagwarantowane miejsce w kalendarzu mistrzostw świata.
Tym samym w harmonogramie powstała luka i wiele wskazywało na to, że alternatywną opcją w tym przypadku będzie Katar. Mimo organizacji piłkarskiego mundialu, przez który kraj postanowił rozpocząć swoją 10-letnią umowę od sezonu 2023, wydawało się to logistycznie najlepszą opcją. Głównie dlatego z gry wypadły Portugalia, Turcja czy Malezja.
Niedawno oczekiwano nawet potwierdzenia powrotu na tor Losail, które miało nastąpić w okolicy podania informacji o Las Vegas. W ostatnich dniach pojawiło się jednak kilka znaków zapytania co do organizacji drugiego w historii wyścigu na tej pętli.
W związku z zaistniałą sytuacją zarządcy najwyższej kategorii wyścigowej na świecie rozpoczęli poszukiwanie alternatywnych scenariuszy, a jednym z nich ma być rozegranie podwójnej rundy na ulicach Singapuru.
Jest to koncepcja, która była wykorzystywana w trakcie pandemii Covid-19 na Red Bull Ringu (sezony 2020 i 2021) oraz Silverstone (2020). Tym razem natomiast przysłużyłaby się przede wszystkim logistyce, ułatwiając stworzenie potrójnego głowacza triple-headera z Japonią.
Cały ten wątek miał już zostać omówiony z promotorem tego wydarzenia i według niepotwierdzonych jeszcze informacji pierwszy wyścig - 25 września - miałby odbyć się na przełomie dnia i nocy, a z kolei druga runda - 2 października - zostałaby zorganizowana w standardowej nocnej formie.
Serwis AMuS donosi również, że istnieje możliwość, aby F1 zdecydowała się na wyścig w Niemczech, będąc jednocześnie organizatorem tego GP. W praktyce oznaczałoby to, iż szefostwo serii zgarnęłoby na swoje konto znacznie większy dochód z imprezy.
Nie jest to jednak koniec kalendarzowych rewelacji, bowiem niemieckie źródło przekazało także, iż GP RPA ma powrócić wkrótce do harmonogramu, a przybliżony termin to 2024 rok. Z uwagi na stale poszerzający się terminarz F1 niewykluczone jest, iż obiekt Kyalami gościłby najlepszych kierowców na świecie w systemie rotacyjnym na przemian z Portugalią.
Aktualnie wiele wskazuje na to, że w przyszłym roku królowa motorsportu nie odwiedzi Francji, którą ponoć uratować może jedynie organizacja zawodów na zmianę z inną lokalizacją. Na zagrożonych pozycjach w dalszym ciągu znajdować mają się Belgia oraz Monako.
- Kierownictwo F1 ma być zaniepokojone przywilejami GP Monako. Nie płacą praktycznie żadnej opłaty licencyjnej, a dodatkowo posiadają własny Paddock Club i nalegają na reklamowanie firmy TAG Heuer, która nie należy do grona sponsorów F1. Tym samym w cyrku zaczyna dominować opinia, że Monako potrzebuje bardziej F1 niż F1 Monako - czytamy w publikacji Auto Motor und Sport.
Odkąd okazało się, iż księstwo straci swój tradycyjny format, w mediach coraz więcej zaczęło się mówić o tym, że to królowa motorsportu wymusiła taki zabieg, oferując w zamian roczne przedłużenie umowy. Miał to być pierwszy poważniejszy sygnał podejścia do trudności, jakie niesie ze sobą "perła w koronie".
Dodanie Las Vegas do kalendarza ponownie otworzyło dyskusję na temat przyszłości ojczyzny Charlesa Leclerca w harmonogramie, do której swój komentarz dorzucił Bartosz Budnik.