Lewis Hamilton i Lance Stroll zostali ukarani po kwalifikacjach F1 do GP Monako 2025. Brytyjczyk straci miejsce na rzecz kierowcy, którego zablokował, czyli Maxa Verstappena. Dla Kanadyjczyka to druga kara w ten weekend, choć będzie w zasadzie nieodczuwalna.

Siedmiokrotny mistrz świata musiał wytłumaczyć się z przyblokowania lidera Red Bulla, który znajdował się na szybkim okrążeniu. Była to dość trudna sytuacja dla Holendra, bo wyglądało na to, że Ferrari może zrobić niebezpieczny ruch na linię przejazdu.

Winny był tu jednak nie Lewis, lecz jego ekipa, która przekazała mu nieodpowiedni komunikat. Gdy tak się dzieje, szczególnie w kwalifikacjach, to kary ponosi i tak sam zawodnik, w związku z czym to Hamilton zostanie jutro cofnięty o trzy miejsca. Oznacza to, że straci P4 i wyruszy z P7, a Verstappen podskoczy do drugiego rzędu.

- Najpierw zespół Hamiltona przekazał mu komunikat o tym, że Verstappen był na szybkim kółku. Później poinformowano go, że zwalniał, podczas gdy ciągle naciskał i nie redukował prędkości, jak sugerowano. To doprowadziło do tego, że Hamilton przyspieszył i wjechał na linię wyścigową rywala na wejściu w zakręt nr 3 - czytamy w uzasadnieniu.

- Verstappen musiał zareagować na sygnał ruchu, przez co pojechał poza typową linią i odpuścił szybką próbę. Dokładnie przeanalizowaliśmy linie wyścigowe, jakie były obierane przez Verstappena wcześniej, a na tej podstawie stwierdziliśmy, że Hamilton wjechał na trasę optymalnego przejazdu. Nie ulega więc wątpliwości, że doszło do przeszkadzania.

- Hamilton wyraził swoje niezadowolenie otrzymaniem niewłaściwego komunikatu tuż po incydencie, a na spotkaniu zgodził się z tym, że właśnie to doprowadziło do tego zajścia. Zgodnie z poprzednimi przypadkami, gdy kierowca dostawał niedokładne lub niepełne informacje, co przekładało się na blokowanie, komunikat radiowy nie stanowi okoliczności łagodzących. To dlatego przyznano standardową karę przesunięcia o trzy miejsca.

Sprawa Lance'a Strolla i Pierre'a Gasly'ego była dokładnie taka, jak przedstawiono ją w transmisji. Reprezentant Astona myślał, że jest za nim tylko jeden bolid, choć w rzeczywistości były dwa. To jednak nie mogło uratować go przed reakcją arbitrów.

- Kierowca przyznał, że ze względu na położenie słońca nie mógł rozpoznać koloru samochodu, który go wyprzedził. Przyjęliśmy to tłumaczenie. Z tego powodu błędnie założył, że nie musiał już puszczać nikogo. W takich okolicznościach zdecydowaliśmy się na standardową karę przesunięcia o trzy miejsca.

Strolla technicznie uratuje coś innego - fakt, że Bearman dostał wczoraj aż +10 pozycji, a po zakwalifikowaniu się na P17 i tak to on będzie ostatni. Kanadyjczyk wykręcił dziś 19. czas, więc nawet piątkowa kara (+1 lokata), przyznana mu za kolizję z Charlesem Leclerciem, nie będzie odczuwalna.

Czerwone flagi

Sobotnią ciekawostką jest, że sędziowie także dziś zajęli się czerwonymi flagami, w tym jednym z... piątkowych incydentów. Nikt nie poniósł natomiast żadnych konsekwencji, co jest o tyle istotne, że gdyby dopatrzono się winy, to werdykty byłyby surowe, prawdopodobnie jak u Bearmana.

Zajście z drugiego treningu, gdy Sainz wyprzedził Colapinto, zostało zauważone ze sporym opóźnieniem. Okazało się, że w momencie przerwania jazd Hiszpan pędził 250 km/h, a Argentyńczyk był na wolnym kółku, trzymając się z boku. Sainz zwolnił szybko, a sędziowie uznali, że manewr był nie do uniknięcia.

Colapinto wyprzedził innego kierowcę (Strolla) już w trakcie dzisiejszej porannej sesji, ale i w tym przypadku zauważono, że zareagował szybko. W chwili włączenia sygnału był tylko 30 metrów za drugim bolidem, a do tego będący w pobliżu porządkowy ciągle pokazywał jeszcze niebieską flagę. Franco nie był nawet wzywany, gdyż sędziowie nie dopatrzyli się problemu.