To mój czwarty wyjazd na Formułę 1 w tym roku. Przy trzech poprzednich okazjach dzieliłem się z Wami jakimiś odczuciami z pierwszego dnia, co spotykało się z super odbiorem. Czułem się więc jakoś zobowiązany.

Bałem się jednak, że początek weekendu na Węgrzech nie przyniesie fajerwerków. Rozważałem nawet przed snem, czy nie opisać mojej pierwszej wizyty w padoku, jaka miała miejsce 3 lata temu właśnie tutaj. Ostatecznie nie było tak źle, a tamten temat zostawię sobie na inną okazję. Ale nieźle nie znaczy wystrzałowo. I pewnie myślicie teraz coś w stylu: "no ale Sebastian!". Tak, Sebastian też był i to nie tylko na Insta. Ale może po kolei.

Dzień rozpoczęło szukanie centrum akredytacyjnego. Osoby wpuszczane z wyścigu na wyścig muszą odebrać swoje przepustki za każdym razem. Ci ze stałymi akredytacjami nie mają tego czasem wątpliwej jakości przywileju, o ile nie potrzebują naklejki na auto. Problem był jednak taki, że lokalizacja tego miejsca została zmieniona. Nie umieszczono go już przy stacji paliw przed główną bramą, ale... No właśnie, wrzućcie sobie w neta coś w stylu "rest area koło zjazdu nr 18 z autostrady M3", najlepiej całość po angielsku. Wszystko spoko, gdyby nie to, że czegoś takiego nie ma, a normalnie przy torze korzysta się ze zjazdu nr 19.

Znaleźliśmy jednak coś, co było opisane jako "rest area" i miało w internecie jakąś osiemnastkę. Nie był to zły strzał. Okej, teren ten zamknięto na cztery spusty, ale przynajmniej był blisko centrum, tylko po drugiej stronie. Aha, centrum to też jest duże słowo, bo to po prostu zwykły barak.

Gdy tylko podjechaliśmy tam, zauważyłem znajomą twarz. Nie była specjalnie zadowolona. Przywitaliśmy się i od razu usłyszałem "well done, F1". Człowiek ten zajmował się mediami w trakcie GP Azerbejdżanu, na którym również miałem przyjemność być. Tym razem spotkał nas inny inny zaszczyt, jakim było odkrycie, że ktoś po prostu wpisał 18 zamiast 19. Inaczej nie da się tego wytłumaczyć, a przynajmniej nie umiemy.

Pół biedy machnąć się. No przecież bywa, jasne, ale w przypadku Francji, która logistycznie najłatwiejsza nie jest, dało radę podać współrzędne. To zdarzało się już w przeszłości, więc ktoś chyba pomylił pomoc z pomostem. Czy jakoś tak.

O wszystkim i o niczym, czyli pierwsze wrażenia z padoku GP Węgier 2022 - Grzegorz Jazienicki, Parcfer.me

Na parkingu dla mediów złapaliśmy busa, który wiózł nas pod padok. Pewna miła osoba zapytała kierowcy, czy media mogą jechać z nią, byśmy nie czekali na następny. Była to Sabine Kehm, znana ze współpracy z Michaelem Schumacherem. Sympatycznie, szacuneczek.

Na torze okazało się, że korzystanie z plastiku to przestępstwo, więc dano nam plastikowe kubki. I tak ludzie nabrali ze sobą wody, a nikt tu nikomu głowy za to nie urywał, ale najczęściej kończyło się tym, że schodzono do bufetu bez kubka, brano papierowy, nalewano wodę i wyrzucano go. Eko sztućce też są podawane w plastiku i to na balkonie, z którego widać dymiące kominy motorhome'ów zespołów. Nie, żebym się czepiał.

Trzeba jednak oddać Węgrom - i to już pełna powaga - że podwyższyli standard. Zorganizowano nam lepsze jedzenie niż w sezonie 2019. Wpuszczono nas na taras z reklamą Paddock Clubu i dano ciepły posiłek. Myślałem nawet, że bułki z kotletami, tzw. babcine burgery, nie uraczą już mojego podniebienia, ale te i tak zostały dostarczone. Tradycja. I tu jest też miejsce na tradycyjne zdissowanie GP Monako, sprawcy mojego głodowego upodlenia i obiekt mej zemsty.

W trakcie lunchu wszyscy robili dwie rzeczy, czyli jedli i oglądali Instagram Sebastiana Vettela, który od rano wywołał mnóstwo szumu. Nie wiedzieliśmy - ale być może większe media tak - co się święciło. Koło 11:45 na ekranach w biurze prasowym coś zaczęło się dziać. Ktoś położył jeden mikrofon na środkowym siedzeniu i zaczął testować nagłośnienie. Seb natomiast miał coś ogłosić o 12. To musiało być coś dużego. Z tego powodu wiele osób zaczęło pisać coś na wypadek informacji o końcu kariery w F1. Te dwie rzeczy okazały się nie być połączone, ale kto napisał, ten miał potem łatwiej. 

Jak natomiast przyjęto tę decyzję? W internecie głośno, w padoku spokojniej. Zapytano o tę sprawę każdego kierowcę. W oczy, a w zasadzie w uszy, rzucała się jedna rzecz - mówienie nie tyle o tytułach czy byciu wybitnym zawodnikiem, ale cudownym człowiekiem.

Oczywiście interpretować można to różnie, a jaki jest sportowy odbiór Seba w ostatnich latach, to chyba każdy doskonale widzi, jednak niektóre wypowiedzi były naprawdę fajne. Lewis określił Vettela mianem jednego z największych ludzi w sporcie i umieścił w kategorii legend. Lando opowiadał, że nie mamy pojęcia, jak świetnym gościem jest Seb. To było po prostu ładne.

Poza tym nie wydarzyło się nic szczególnego, więc jako media nie mieliśmy nie wiadomo ile roboty. Wszyscy zwinęli się dość szybko, a padok zamykał się wyjątkowo wcześnie, tu i tam przed 20. Można było nawet utknąć w alei serwisowej, bo kto by się tam przejmował zostawieniem jakiegoś wyjścia, gdy tor był dla nas otwarty.

Ale nie ma tego złego - jeden mechanik wpuścił nas do środka przez garaż. To była moja pierwsza wizyta przy F1, choć to duże słowo. Cóż, garaż jak garaż. W Inter Europolu było bardziej zielono i stały prototypy, a tu po prostu bolidy F1. A z tyłu opony. Dużo opon. Baaardzo dużo opon. Natomiast mówię poważnie, garaż z pochowanymi rzeczami i zasłoniętymi bolidami jest po prostu pomieszczeniem z logotypami zespołu i zasłoniętymi bolidami, a my dosłownie przefrunęliśmy do padoku. Gdyby w środku byli też ludzie, byłaby bajka.

Chyba tyle o czwartku. Luźniejsze dni na torach są fajne, bo wszystko rozkręca się powoli i można sobie różne rzeczy poobserwować (takie jak kolejne nieprzygotowanie zagrody dla mediów pisanych na czas, bo komu to potrzebne) lub z kimś pogadać (i dowiedzieć się, że praca dla F1 jest fajna, ale mają sporo upierdliwych wymagań). Jak ktoś jeszcze nie stracił 40 minut, czekając na sesję z Vettelem, która mocno się opóźniła, to w ogóle może być zadowolony.

Miałem to szczęście, że obiecane mi rozpiski z jego zespołu do mnie nie docierają i nie są wywieszane. Gdy poprosiłem jedną osobę o audio z rozmowy, dowiedziałem się, że taki plik jeszcze nie istnieje. Pognałem więc do Astona, łapiąc bohatera dnia tuż przed siedzibą ekipy. Tyle wygrać.

O wszystkim i o niczym, czyli pierwsze wrażenia z padoku GP Węgier 2022 - Grzegorz Jazienicki, Parcfer.me

Zdjęć z fanami się nie odmawia, co?

Swoją drogą, w wielu motorhome'ach jest po prostu gorąco. Stroll załatwił nowiutki i nawet krzesła ma obrandowane, ale przede wszystkim posiada dobrą klimę. W innych bywa różnie, ale obsługa ratuje nas zimnymi napojami. W McLarenie panuje kulturka - nalewają do szklanki z lodem i cytryną. Niby nic, ale to po prostu bardzo miłe.

Napisałem, że było luźno, więc miałem czas również na ocenienie terenu pod potencjalne spotkanie z Wami. El Plan jest taki, by odbyło się albo dziś, albo w niedzielę. Gorzej, że piszę to czwartek wieczorem, gdy mój głos stanowczo twierdzi, że jako redaktor mam zamknąć dziobek i po prostu pisać. Piątkowa aktualizacja jest taka, by nastawiać się na dzień wyścigu. Obym wtedy mógł łatwiej rozmawiać.

Przy okazji zaliczyłem też pierwszą wizytę w centrum medycznym. Było bardzo miło. Zaoferowano mi coś, co miało "smakować jak gówno" i być katastrofą (tu był jeszcze jeden epitet, ale wystarczy). Nie podarowałem sobie odpowiedzi, że nie znam tego smaku... Natomiast pomogło i to się liczy. Prawda? 

Będę informował o spotkaniu. Pisemnie! A na pewno poczuję się lepiej, jeśli będziecie zaglądać do mnie na Twitterze oraz Instagramie. Jeszcze tylko potrzebuję jakiś scam do zareklamowania i będę spełniony.