Zazwyczaj dobrze poinformowane w takich sprawach BBC dorzuciło swoje trzy grosze do tematu biżuterii, zaznaczając, że pozornie błahy konflikt może mieć drugie dno. Doniesienia sprzed rundy w Miami sugerują, iż za kulisami może dziać się znacznie, znacznie więcej.

W raporcie Andrew Bensona poza opisem tej sytuacji pojawiło się też zaskakujące i polityczne tłumaczenie afery. Dyrektor wyścigu, Niels Wittich, został tam określony jedynie pośrednikiem prezydenta FIA, Mohammeda Ben Sulayema, który za pomocą bezpieczeństwa ma starać się naciskać na zespoły.

Powody tego zamieszania mają dotyczyć sprintów, które zostały niedawno zablokowane przez Federację. Oficjalnie wynika to z chęci przyjrzenia się kwestiom zasobów w trakcie takich weekendów, a nieoficjalnie z chęci otrzymania dodatkowych pieniędzy, co ekipy uznały za zwykłą chciwość.

Zespoły oraz przedstawiciele F1 mają też wyrażać rosnące niezadowolenie z poczynań organu zarządzającego w ostatnich miesiącach. W samym Miami kierowcy sprzeciwili się oficjelom nie tylko ws. biżuterii, ale skrytykowali ich także za brak reakcji na pozornie delikatny wypadek Carlosa Sainza (więcej TUTAJ), który powtórzył się w przypadku Estebana Ocona z podobnymi skutkami.

BBC dowiedziało się nawet z kilku źródeł, że z powodu rosnących napięć kierownictwo serii zaczęło aktywnie podważać niezbędność obecności FIA w królowej motorsportu, szukając sposobów na oderwanie się od Federacji, która otrzymuje pieniądze głównie od F1.

Chociaż brytyjska strona zaznacza, że nie musi się to skończyć trzęsieniem ziemi, tak jednocześnie jej narracja wskazuje na to, iż problem jest znacznie większy. Wydaje się on jeszcze głębszy, gdy spojrzy się na niezwykle zawiłe prawne i finansowe fundamenty serii.

Samo oddzielenie się stron byłoby ruchem radykalnym, ale też skomplikowanym prawnie, szczególnie w Europie. Niemal na pewno przyciągnęłoby to uwagę Unii Europejskiej, której od dawna nie podoba się, gdy ta sama strona zarządza sportem, tworząc reguły, a jednocześnie na nim zarabia. Kwestie te powróciły chociażby w zeszłym roku, gdy ludzi pracujących nad nowymi przepisami przeniesiono z F1 do FIA.

Problem ten pojawiał się już w przeszłości i doprowadził do manewrów, które mogą obecnie powoli dawać się we znaki. To m.in. interwencja ze strony UE, jaka miała miejsce na przełomie wieków, sprawiła, że Bernie Ecclestone oraz Max Mosley wydzierżawili prawa komercyjne do F1 na 100 lat za około 360 mln euro.

Prawa te są obecnie w rękach Liberty Media, ale seria wyścigowa nieprzypadkowo nazywa się FIA Formula One World Championship - to właśnie FIA jest jej właścicielem, ale z uwagi na sprytny ruch sprzed lat jest skazana na rolę nadzorującą do 2110 roku.

Jako organizacja non-profit Federacja jest przy tym w pewnym sensie uzależniona od F1, od której dostaje pieniądze służące do zarządzania i regulowania sportu. Liberty Media może natomiast do woli korzystać z kury znoszącej złote jaja, która do tego obecnie rośnie jak na drożdżach. Jasne jest więc, że w świetle zawartych umów FIA ma związane ręce i jest w niekorzystnym położeniu na kolejne prawie 90 lat.

Biorąc pod uwagę przewidywaną roczną stratę FIA w wysokości 25 milionów dolarów - o czym pisał ostatnio Dieter Rencken, specjalista od spraw politycznych w F1 - łatwo wywnioskować, jakie intencje ma Ben Sulayem i co kryje się pod tym, co przedostało się do mediów głównie jako chciwość. Trudno także podejrzewać, iż jego zaangażowanie w aferę z biżuterią - o czym z Miami donosił ten sam dziennikarz - jest podyktowane tylko bezpieczeństwem.

Rencken kilka dni temu, komentując zaskakujący przebieg rozmów ws. sprintów, odniósł się także do kwestii rozdzielenia Liberty i FIA, co według niego mogło przejść przez myśl kilku osobom, nawet jeśli jest na to za wcześnie. Było to łagodniejsze przedstawienie sprawy niż w przypadku BBC, ale idące w tym samym kierunku.

Są to tylko i aż bardzo poważne "strzały", łączące mnóstwo mniej lub bardziej powiązanych wątków, jednak pochodzą one z dwóch bardzo dobrych źródeł. W tej chwili natomiast - mimo medialnego sugerowania możliwości gigantycznego konfliktu na szczycie motorsportu - pewne jest tylko tyle, że w tle miejsce ma niezwykle poważna rozgrywka i to niekoniecznie o kolczyk w nosie Lewisa Hamiltona.