Lance Stroll to kierowca, o którym w ciągu tego sezonu z łatwością można było zapomnieć. Działo się w końcu tak wiele, bynajmniej związanego z nim. Przyjmijmy więc, że jedynym kryterium oceny jego postawy może być tabela. Widać tam jasno – Vettel go pokonał. Tyle, finito, można się rozejść. Ale ja Wam dzisiaj udowodnię, że nie każdy ranking stawia Lance'a w tak niekorzystnym świetle.
Klasyfikacja generalna: 13. miejsce
Punkty: 34
Najlepszy wynik: P6 (Katar)
Kwalifikacje: 8-14 vs Vettel
Wyścigi: 12-9 vs Vettel*
* - Bez GP Węgier, gdzie Stroll spowodował kraksę po starcie, a Vettel stracił podium po DSQ
DNF: 3
Nasza ocena: 5.36 (P14)
Egzamin dojrzałości
Kanadyjczyk z numerem 18 przejechał już swój piąty sezon w Formule 1, przeżywając jednocześnie ledwie jedną wiosnę więcej od Micka Schumachera. Wszedł tym samym do grona kierowców, których moglibyśmy bez wahania określić jako dość doświadczonych.
W tym roku do zaliczenia miał on interesujący test, istny egzamin dojrzałości, bo to chyba najlepszy sposób na zdefiniowanie jego tegorocznej potyczki z Sebastianem Vettelem. Nazwisko Niemca nad garażem obok mogło Strolla przerażać. W końcu to jedyny mistrz świata, z którym mierzyłby się w tej samej maszynie.
Warto natomiast pamiętać, że Sebastian przybywał z wygnania z Ferrari, w którym pod koniec ich wspólnej przygody nie wiodło mu się najlepiej. Jednak nawet pomijając kampanię 2020, dla Lance’a była to sytuacja win-win.
Jeśliby przegrał, to linia obrony byłaby oczywista – Seb to czterokrotny czempion, miałem prawo od niego oberwać. A jeśliby wygrał? Wtedy krótka piłka – zasłużyłem na uznanie w Waszych oczach, więc łatka z napisem „daddy’s cash” musi definitywnie wylądować w koszu.
Well done Baku
I tak minął sobie ten sezon. Sezon, który w wykonaniu kierowcy Astona Martina przypominał swoim kształtem GP Azerbejdżanu widziane z jego perspektywy, a zatem prawdziwą sinusoidę. U Lance’a na kilka poprawnych bądź dobrych weekendów musi przypaść niemalże równa liczba takich zawierających błędy, zwyczajnie słabe tempo albo pecha, zupełnie jak miało to miejsce nad Morzem Kaspijskim.
Tam rozbił on swój bolid w kwalifikacjach, wystartował z końca stawki na oponach twardych i jechał naprawdę dobry, długi pierwszy stint. Niestety zakończył go w ścianie po pęknięciu lewej tylnej gumy. Stroll w pigułce.
Mógłbym na tym zakończyć ocenę 23-latka, a co najwyżej jeszcze przez parę zdań znęcać się nad jego chimeryczną naturą, ale byłoby to nie tylko nudne i wtórne, ale także niesprawiedliwe dla samego sądzonego.
Otóż największą bolączką Strolla jest fakt, że nie przejechał żadnych zawodów, które wywołałyby nasz zachwyt czy chociażby wyrazy uznania. Był to w tym roku kierowca niewidoczny – przynajmniej w tym pozytywnym świetle, bo negatywne to co innego – w przeciwieństwie do Sebastiana Vettela.
Co jednak zaskakujące, w zestawieniu z zespołowym rywalem pomimo straty punktowej okazał się na wielu płaszczyznach lepszy, niż myślicie. Tu do akcji wkraczają matematyka, dane oraz tak często powtarzane powiedzenie "nie oceniaj książki po okładce".
Telewizja kłamie
Zanim jednak do tego przejdziemy, ustalmy jedno – nie zamierzam dzisiejszego bohatera chwalić, bowiem nie zasłużył na to. Natomiast należy mu się solidna obrona, którą na dobrą sprawę zapewnił sobie samodzielnie.
Zacznijmy od statystyki co najmniej zaskakującej, obrazującej – paradoksalnie – jak równo jeździł Kanadyjczyk. To odchylenie standardowe miejsc na mecie, które ukazuje systematyczność kierowców na przestrzeni całego sezonu i stabilność ich formy.
Ku wielkiemu zdziwieniu, podobnie jak w odchyleniu przy naszych ocenach, górą jest Lance i jego wynik 2.44 – szósty najlepszy pośród wszystkich. Seb z wartością 3.82 plasuje się na szarym końcu, na czym zaważyła liczba różnorodnych przygód, także tych pozytywnych, które przytrafiły mu się na przestrzeni całego sezonu.
Jeśli zaś za pomocą średniej arytmetycznej obliczymy średnie końcowe pozycje dla obu panów reprezentujących barwy stajni z Silverstone, królowa nauk także stanie po stronie byłego juniora Ferrari, podobnie jak kontrola techniczna samochodu nr 5 na Węgrzech. Wyniki kształtują się następująco – 10,28 Stroll i 10,81 Vettel.
Wytłumaczeniem dla Niemca nie mogą być jednak rundy, których nie kończył, ale był w nich klasyfikowany – co mogłoby zawyżać średnią – gdyż nie były one brane pod uwagę. Podobnie jak wyniki z Belgii, ponieważ to, co wydarzyło się w Ardenach, trudno nazwać wyścigiem – dlatego dla przejrzystości obrazu rezultaty ze Spa także zostały pominięte.
Aby te liczby uzupełnić, dodajmy do nich cyfry z heat mapy wskazującej, która pozycja była ulubioną dla danego zawodnika. Kierowca z Heppenheim najbardziej upodobał sobie 13. lokatę, na której spędził łącznie 142 okrążenia. W przypadku jego team-mate’a w tabeli wyników najczęściej, bo aż przez 196 kółek, towarzyszyło mu P8.
W tabeli pokazującej, ile okrążeń każdy z nich przejechał w czołowej, punktowanej dziesiątce, wyniki są równie zaskakujące, ponieważ to ten mniej – ale nie rzadziej – punktujący Stroll zaliczył 582 kółka w top 10, natomiast Sebastian miał ich 81 mniej. Niby nic, bardziej to ciekawostka, ale statystyki nie kłamią.
O ile internetowe dane są wiarygodne, interesującą rzecz mówi również stoper, liczący czas od zgaśnięcia świateł na starcie do osiągnięcia przez bolidy 200 km/h. Stroll jest, jak wykazała średnia wszystkich startów, piątym najlepiej ruszającym kierowcą w stawce. Sebastian? Miejsce siódme.
Po zsumowaniu tego z łącznie 27 lokatami uzyskanymi wyłącznie na pierwszych okrążeniach, co daje średnią 1.23 na wyścig, robi to już niemałe wrażenie. Co jak co, ale startować to Lance Stroll potrafi. To właśnie dzięki temu po często przeciętnych, czasem wręcz tragicznych kwalifikacjach, był w stanie odrabiać straty.
Wygląda też na to, iż montrealczyk w trakcie wyścigów był pod względem odległości bliżej czołówki od swojego kompana. Świadczy o tym liczba rund, które ukończył po przejechaniu całkowitego przewidzianego dystansu, co jest równoznaczne z tym, że nie został zdublowany przez lidera.
Miał on w tym sezonie 10 niedziel, podczas których nie machano przed nim niebieskimi flagami. Vettel o trzy mniej, więc nawet jeśli dodamy te nieszczęsne Węgry oraz zjazd do alei tuż przed zdublowaniem na Imoli, i tak musiałby uznać w tej kategorii wyższość Strolla.
Ale znacie ten żart. Syn pyta ojca, co to jest statystyka, a ten mu tłumaczy: jeśli jedna osoba je mięso, a druga kapustę, więc statystycznie jedzą gołąbki. To tyle w kwestii tych wszystkich wyliczeń, średnich i innych danych, ostatecznie niemających zbyt wielkiego znaczenia. Punkty mówią wystarczająco dużo i trzeba się z nimi, chcąc nie chcąc, zgodzić – Vettel to po prostu lepszy kierowca, który miał lepszy sezon.
Moją intencją było jednak ukazanie jasnej strony medalu z wizerunkiem Lance’a Strolla, która wielu mogła umknąć. Dlatego lepiej traktować to wszystko jako pewną wskazówkę, a nie najmocniejszy argument w dyskusji o Kanadyjczyku, szczególnie że ciemna strona tegoż medalu notorycznie kłuła w oczy.
Zaliczona matura na… No właśnie
Stroll swój egzamin zdał, tutaj nie ma sensu się spierać. Przegrał co prawda ze swoim egzaminatorem, lecz nie został przez niego upokorzony. Nie wymazuje to jednak kilku sytuacji, które zapadły w pamięć.
Węgry i staranowanie Leclerca oraz – efektem domina – także Ricciardo, to po prostu idiotyczny błąd, skutkujący DNF-em jego oraz kierowcy Scuderii. Włochy i wypchnięcie Seba z toru w pierwszym Lesmo – bez poważnych konsekwencji, ale niewiele brakowało.
Następnie była Rosja, podczas której w głowie Lance’a coś się chyba przegrzało. Najpierw wjechał w kolegę z drużyny i niemalże wcisnął go w mur, potem zadeklarował utrzymanie się na slickach, by po chwili sprawdzać wytrzymałość bariery, a tuż po tym obrócił Pierre'a Gasly'ego, za co jeszcze otrzymał karę.
Dalej mamy Meksyk i zupełnie niepotrzebny dzwon w kwalach, mając i tak pewne przesunięcie na koniec stawki z powodu kar, a na finał Brazylię i zapomnienie o istnieniu lusterek, co poskutkowało skręceniem w Yukiego Tsunodę. Wystarczy?
Za całokształt należy mu się mocna trójka, bo mimo wszystko trzeba wziąć poprawkę na to, że Astony były w tym sezonie słabe, a momentami nawet bardzo słabe. Uwydatniła to zwłaszcza mocna końcówka tegorocznej kampanii w wykonaniu Alpine i AlphaTauri.
Lance jeździł jednak już i mizernymi, i potężnymi bolidami, a nadal kojarzy się z typowym środkiem stawki. Powód jest bardzo prosty – o ile nie zrobi pole position w deszczu, a w tym roku nie zrobił, to plusów jego sezonu trzeba szukać delikatnie na siłę, ponieważ nie zapadają one w pamięć i nie widać ich w najważniejszych statystykach.
I tak jak liczbami można się bawić i wyciągać z nich, że poszło mu lepiej, niż myślimy czy pamiętamy, tak nie da się powiedzieć – niestety kolejny raz – że pokazał coś więcej, stać go na regularne duże punkty czy choćby wspomnieć o obecności w nim boskiego pierwiastka.