Kevin Magnussen to postać, którą można postrzegać dwojako. Albo jest szybkim kierowcą, który nigdy nie dostał odpowiedniego sprzętu, albo jeźdźcem bez głowy, który często zalicza jakieś dziwne przygody. Za czym się nie opowiemy, zawsze ktoś skontruje nas przeciwnym argumentem. Najgorsze, że będzie to strzał przynajmniej w światło bramki.
Klasyfikacja generalna: 13. miejsce
Punkty: 25
Najlepszy wynik: Pole position (GP Sao Paulo) P5 (GP Bahrajnu)
Kwalifikacje: 16-6 vs Schumacher
Wyścigi: 7-13 vs Schumacher
DNF: 4
Wasza ocena: 5.19 (P14)
Nasza ocena: 4.95 (P14)
Mag w przeszłości potrafił czarować szczególnie w pierwszych fazach sezonów, co rozbudzało apetyty. Debiut i podium, najlepszy wynik kampanii 2016 bananowym Renault w Rosji, bardzo mocne otwarcie sezonu 2018 czy nawet jedyne punkty na Węgrzech w 2020 (nieważne, że dzięki zagrywce na kółku rozgrzewkowym). Bywało też i tak, że działał ludziom na nerwy i nazywali go jak Leclerc na Suzuce w 2018 roku.
Z F1 pożegnał się jednak dobrym pandemicznym sezonem, podczas którego odpadał tylko przez pecha oraz nie mógł pokazać niczego wielkiego. Można było więc myśleć, że wyleciał z serii w niefortunnym momencie, oczywiście pomijając formę Haasa z 2021 roku.
Dla osób, które potrafiły dostrzec w nim pozytywy, jego powrót był pewnie miłą niespodzianką. Mógł też wzbudzić jakąś nadzieję, może i oczekiwania. Czy słusznie? Można się kłócić. Z jednej strony był to powrót niespodziewany i wymuszony, więc trzeba było traktować go ulgowo. Z drugiej miał tylko rok przerwy, co da się przeżyć bez wymówek i co przecież uczynił już kilka lat wcześniej. Dlatego punkt wyjścia to chyba najważniejszy czynnik w ocenie jego sezonu. Jeśli miał się tylko utrzymać, nie zawieść, to wyszło znakomicie. Jeśli liczyliście na fajerwerki, możecie grymasić.
Chociaż druga rzecz to fanaberia, to pierwsza jest niepodważalna - po rozbracie z F1 trzeba udowodnić, iż zasługuje się na fotel. Tylko ze mną problem był taki, że raczej w to nie wątpiłem. Zawsze miałem go za kogoś, kto sufit ma naprawdę wysoko, spokojnie na poziomie królowej motorsportu, ale za rzadko go osiąga. Gdy po 2020 roku wydawało mi się, że w końcu pozbył się pewnych przywar, a do tego w marcu doszły deklaracje o tym, że dojrzał, entuzjastycznie zacząłem liczyć na sporo.
Czy na za dużo? Przeszło mi to przez głowę, gdy rozliczałem kierowców z celów, jakie postawiłem im po Arabii. Oceniłem Kevina negatywnie nie dlatego, że miał słaby sezon, ale przez to, że rozczarowały mnie sytuacje, w których przez drobnostki tracił sporo. Bez nich miałbym naprawdę małe zastrzeżenia. Spójrzcie zresztą, co pisałem wiosną, wymyślając ten cel.
- Duńczyk swego czasu był brany za piekielnie szybkiego gościa, ale po kilku latach z piekłem kojarzono jedynie jego agresję. Pozytywne występy maskowane były marnym sprzętem, a błędy dobrze zapamiętywane. Kevin ma teraz świetną okazję, by to wymazać. Mniej kontrowersyjnych pojedynków, mniej wpadek, więcej maksymalizowania i będzie dobrze, szczególnie że to raczej on będzie punktem odniesienia całkiem fajnego tempa Haasa. Trafił idealnie z tą drugą - nawet trzecią - szansą.
Czy wymazał? Mam przerzucie, że nie. Duży plus jest taki, że nie były to grube dzwony, a raczej lekkie stłuczki, czasem przecież nawet głupie obcierki, po których machano mu flagą. Jasne, to F1, więc głupi - i kosztowny - błąd to ostatecznie bardzo głupi błąd, ale wycena tych pomyłek była i kontrowersyjna, i zależna od paru osób w białych koszulach. A to akurat jest okoliczność łagodząca.
Swoją drogą, wiecie, jak śmiało się biuro prasowe w Singapurze, gdy kontrola wyścigu znowu odwaliła ten numer? Grupa niemiecka, wokół której wtedy siedziałem, brała to za żart stulecia… choć pewnie uspokajała się, gdy zaglądała w tabelę z punktami.
Na nieszczęście naszych „somsiadów” mimo swoich niedoskonałości Magnussen był więcej niż wystarczający, by sprawić, że Mick Schumacher zaczął szukać limitów tam, gdzie ich nie było. Przez to szefostwo błyskawicznie straciło wiarę w niego, a kibice zaczęli zastanawiać się, czy w ogóle powinien był awansować. Auć. Powrót Kevina miał być benchmarkiem i był.
Na cztery pierwsze rundy zdobycze zanotował w trzech. Z wyjątkiem Australii, gdzie zespół po prostu czuł się kiepsko, zlał Schumachera aż miło. Zaliczył klasyczne haasowe otwarcie. Dobra baza, kilka wysokich miejsc, piękna sprawa. Potencjał, żeby do końca sezonu regularnie ładować duże punkty, prawda?
No nie, bo na pozostałych osiemnaście Grand Prix z niczym nie wyjechał tylko z czterech. Niesamowite, że był w stanie zdobyć dwa razy więcej punktów od kolegi, nawet jeśli na mecie o wiele częściej jako pierwszy meldował się Schumacher. Chociaż odnoszę wrażenie, że przytaczanie statystyk w przypadku Haasa to bardziej rzucanie ciekawostkami, jak z punktami i numerami Grosjeana oraz Magnussena z 2019 roku, bo tam ciągle coś się dzieje i ciągle coś zaburza odbiór.
Chyba dlatego trzeba - albo to najłatwiejsze, a ja jestem po prostu leniwy - odwoływać się do ogólnego wrażenia, a ono w przypadku Duńczyka bywało raczej dobre, choć momentami z niedosytem. Ile oczek uciekło Kevinowi przez te przygody? To policzyć umiałby tylko Fernando Alonso.
Na pewno jego ocenę podbiły te głośne momenty i chwała mu za nie. Jest w miejscu, gdzie wyróżnić można się na dwa sposoby: albo spektakularną kraksą, albo jakimiś wynikiem z niczego. Mick wybrał pierwszą opcję, Kev drugą. Dlatego Schumachera będziemy pamiętali z wypadków, a Maga czy to z Viking Comeback, czy z pole position w Sao Paulo.
Niby może być to średnio wymierne, ale właśnie taki jest ten zakopany w dziwnej przeciętności i nierówności Haas. Jednocześnie trudno powiedzieć, że Mick niesłusznie nie ma takich pozytywnych highlightów. Przecież tych plusów trzeba było się doszukiwać raczej na siłę, a te u kolegi po prostu były, niepodważalnie. Odwrotnie z minusami - u Niemca wielkie, a u Duńczyka takie do dyskusji.
Ten powrót można uważać ogólnie za udany, może i bardzo udany. Wszedł razem z drzwiami, zakończył też z przytupem, zwolnił kolegę. Czego więc chcieć więcej? Pewnie nie wymyślę koła od nowa, stwierdzając, że zabrakło po prostu tej stabilizacji. Boję się tylko, że w Haasie będzie o nią trudno. Steiner może tam sobie zapowiadać, że mają wiele aspektów do poprawy, że szukają doświadczenia, ale sorry, po tylu latach muszę przyjąć postawę niewiernego Grzegorza. Uwierzę, jak zobaczę.
Inna sprawa, że właśnie w tym pomóc ma powrót Hulka. I tak bardzo, jak ostentacyjnie ziewam na samą myśl o nim, to jednocześnie cieszy mnie, że Magnussen zmierzy się właśnie z kimś takim. Grosjean był zbyt nierówny, Schumacher w mojej opinii po prostu za słaby. Hulkenberg ogólnie w tych aspektach wypada lepiej, ale jego głównym grzechem zawsze były problemy z robieniem mega wyników. Tak jak u Keva wiem, że sufit jest wysoki, bo czasem go osiąga, tak u Nico nie potrafię go określić. Dlatego to może być fajny pojedynek nie w konkretnych wyścigach, ale na dystansie sezonu, bo w końcu nie sufitem wygrywa się w środku stawki.
Liczę też, że dzięki obecności dowożącego i przyzwoitego kolegi powstanie lepszy punkt odniesienia i nie trzeba będzie pisać tekstu o kilku pechowo uszkodzonych skrzydłach, a trochę tak się dzisiaj czuję. Sam nie wiem, czy faktycznie momentami był jeźdźcem bez głowy, czy może ja liczyłem na zbyt wiele.
A skoro mowa o liczeniu, przeglądając różne liczby po sezonie, naszła mnie średnio poważna myśl o tym, że formatem idealnie skrojonym pod to połączenie, czyli Keva w Haasie, są sprinty, gdzie punktował trzykrotnie na trzy okazje. Zawsze był przed Schumacherem, który też pasuje do tej dziwnej teorii, bo miał finisz w top 10 na Imoli, zdobył coś w Austrii, a i w Sao Paulo po tym, jak zapomniał o istnieniu przyczepności w kwalach, przebił się aż na P12.
Pytanie tylko, w jakim stopniu wynika to np. z dopasowania do torów. W końcu to wycinek rzeczywistości, trzy urwane po jednym stincie wyścigi, ale coś w nich jest. Potrzeba mocnej czasówki i startu z podejściem „byle nie zepsuć”. Zawody są na tyle krótkie, że trudno wplątać się w głupi pojedynek, a i ekipa nie może za wiele sknocić. Wygląda to tak, jakby wymuszone spokojne podejście chroniło ich przed nimi samymi, przed wszystkimi wrogami dobrego. Może właśnie tego brakuje?