Kevin Magnussen kolejny raz w tym sezonie poddał pod wątpliwość jakość obecnego sędziowania w F1.
Gdyby nie fakt, że zawody na torze Monza padły łupem Charlesa Leclerca, to praktycznie cała uwaga środowiska byłaby dziś skupiona na Duńczyku, który tej niedzieli zapisał się w historii królowej motorsportu.
Jak to bywa w jego przypadku, opisywane osiągnięcie ma oczywiście negatywny charakter, gdyż wskutek kolizji z Pierrem Gaslym dobił on do 12 karnych oczek i tym samym został pierwszym zawieszonym zawodnikiem od momentu wdrożenia nowego systemu. Kilkanaście lat temu podobny los spotkał Romaina Grosjeana, który po wywołaniu chaosu na starcie GP Belgii 2012 musiał odpocząć podczas kolejnej rundy.
Sam zainteresowany podczas obowiązków medialnych ponownie uderzył w jakość pracy arbitrów, którzy jego zdaniem nadal nie są spójni w swoich decyzjach. Reprezentant Haasa zwrócił na ten wątek uwagę już kilka miesięcy temu, gdy otwarcie skrytykował taryfikator kar, jednocześnie wskazując kilka głównych problemów F1.
- Walczyliśmy ostro w zakręcie numer 4 i mieliśmy lekki kontakt, ale wróciliśmy na tor bez żadnych uszkodzeń i innych konsekwencji dla nas oraz naszego wyścigu - stwierdził Magnussen w odniesieniu do incydentu z Gaslym.
- Pomimo tego dostałem 10 sekund kary, a tymczasem w pierwszym zakręcie Hulkenberg i Ricciardo zaliczyli kontakt, podczas którego [Nico] został wywieziony na trawę przy 300 km/h, co oczywiście zrujnowało mu wyścig i uszkodziło samochód. Daniel dostał za to 5 sekund kary. Gdzie tu logika? Ja nic z tego nie rozumiem.
W momencie, gdy kierowca Haasa udzielał wypowiedzi w zagrodzie prasowej, to kwestia zawieszenia na GP Azerbejdżanu nie była jeszcze oficjalnie zatwierdzona przez komisję sędziowską.
Zapytany o ten wątek, odparł wówczas: - Jak na razie słyszałem o dwóch punktach karnych tylko z mediów i nie ma jeszcze żadnego komunikatu w tej sprawie. Tak jak już mówiłem, dopóki nie będę widział w [sędziowaniu] sensu, to nie będę się powstrzymywać. Zdobyłem dziś punkt i tyle, do zobaczenia.