Daniel Ricciardo był bardzo rozczarowany po fatalnych dla siebie kwalifikacjach, lecz nie podarował sobie żartu na temat niechlubnego rozdziału w historii F1.
Weekend w Singapurze może być ostatnim dla Daniela w tym sezonie, a może i w karierze. Pojawia się wiele głosów, że Australijczyka od rundy w Stanach Zjednoczonych zastąpi Liam Lawson.
Sytuacja Ricciardo wydaje się koszmarna, ponieważ spisuje się on zdecydowanie gorzej od Yukiego Tsunody, który ponadto ma kontrakt na przyszły sezon. Jest to o tyle rozczarowujące, iż Honey Badger powrócił do rodziny Red Bulla, aby pokazać, że zasługuje na fotel obok Maxa Verstappena. Tymczasem, jak mówił Christian Horner, teraz mogą go spotkać trudne decyzje.
Sobotnie kwalifikacje były kolejną porażką dla Australijczyka, gdyż odpadł już na etapie Q1, a jego zespołowy kolega awansował do finałowego segmentu i wystartuje do wyścigu z 8. pozycji. W trakcie rozmów z mediami nie tryskał więc humorem, ale nie odpuścił nawiązania do skandalu Crashgate z GP Singapuru 2008.
- Miło byłoby pokazać się właśnie teraz - mówił Ricciardo o swoim położeniu. - Dlatego odpadnięcie w Q1 jest tragiczne. Nie wiem... Przy całym tym syfie wokół mnie czułem się, szczerze mówiąc, dobrze. Myślałem, że będzie okej. Zastanawiam się, jakim cudem odpadłem już Q1.
- Próbuję być optymistą, ale to był bardzo pesymistyczny dzień. Może zaraz utonę w mojej lodowatej kąpieli, a jutro znajdziecie mnie unoszącego się na wodzie.
- Mam nadzieję na samochód bezpieczeństwa w dobrym momencie. Ściągnijcie tu Piqueta z powrotem i w ten sposób to załatwimy!
Bolidy RB były bardzo mocne w pierwszych treningach, więc Daniela zapytano też, skąd wzięła się strata tempa w samej czasówce.
- Chyba bardziej chodzi o to, co stało się dziś. I nie wiem. Nie zmieniliśmy za wiele. W piątek byliśmy w dobrym miejscu i to dawało świetne nastawienie. Nie goniliśmy własnego ogona. Pośrednie opony rano sprawiały wrażenie, że zaczęliśmy tak samo, ale na miękkich byłem nigdzie.
- Próbowaliśmy to dopracować, ale nie czułem się komfortowo na softach. To o tyle smutne, że wczoraj naprawdę byliśmy gdzieś. Nie było błędów ani niczego takiego, ale gdy wpadłem na metę, to czułem, że nie jechałem szybko.