Dyrektor generalny ekipy VCARB rzucił nowe światło na wątek niechlubnego pożegnania Daniela Ricciardo z F1. 

Tegoroczny wyścig w Singapurze zostanie zapamiętany głównie za sprawą zawodnika z Perth, dla którego było to prawdopodobnie ostatnie Grand Prix w karierze. Ma to związek z tym, iż po tej rundzie zespół postanowił rozstać się z Ricciardo, a zwolnione miejsce od zawodów w Austin przejął podopieczny akademii Red Bulla, Liam Lawson.  

Sporo szumu zrobiła tutaj cała otoczka, gdyż juniorski skład Byków w żadnym stopniu nie ogłosił wcześniej takiej decyzji, choć od początku weekendu było to spodziewane. Nie zorganizowano też jakiegokolwiek oficjalnego uhonorowania swojego podopiecznego na torze. W teorii później stało się nim najszybsze okrążenie, ale ten wątek został zdominowany przez kontrowersje wokół odebrania punktu Lando Norrisowi.

Po wyścigu jednak sam zainteresowany doczekał się skromnego szpaleru przed główną siedzibą ekipy, a z wypowiedzi wynikało, iż faktycznie zbliża się koniec. Cała sprawa stała się oficjalna dopiero kilka dni po zawodach, a co za tym idzie, Ricciardo nie otrzymał możliwości godnego pożegnania się z sympatykami F1, co z automatu wywołało burzę w mediach społecznościowych.

Teraz poznaliśmy nieco inną wersję tych wydarzeń. Zdaniem Petera Bayera, CEO zespołu RB, takie podejście było efektem prośby samego zawodnika. Ten do samego końca chciał walczyć o uratowanie wyścigowego fotela.

- Uzgodniliśmy z Danielem, że nie będziemy o tym informować [na tamtym etapie] - powiedział Bayer dla Auto Motor und Sport. - Byliśmy świadomi, że jako zespół nie wypadniemy zbyt dobrze w oczach kibiców, ale takie było jego życzenie. Do samego końca wierzył, że uda mu się ukończyć tamtą czasówkę na wysokiej pozycji i tym samym udowodni wszystkim, że zasługuję na miejsce w F1. Nigdy nie widziałem takiej siły psychicznej u jakiegokolwiek sportowca, a miałem styczność z wieloma dyscyplinami. Uszanowaliśmy więc jego prośbę. 

Finalnie sesja kwalifikacyjna nie poszła po myśli sympatycznego Australijczyka. Ten odpadł już na etapie pierwszego segmentu jazd. Jak się można było wtedy spodziewać, był to dla niego przysłowiowy gwóźdź do trumny.

- To był straszny moment, kiedy Daniel odpadł już w Q1 - kontynuował dyrektor VCARB. - Już przez radio można było usłyszeć, że jego świat się zawalił. Zaplanowaliśmy wtedy nasze kolejne spotkanie. Usiedliśmy razem w naszym biurze o drugiej nad ranem w sobotę i zapytaliśmy go, co powinniśmy teraz zrobić. Powiedział nam wtedy, że chce po prostu, abyśmy mu pozwolili przejechać ten wyścig.  

- Jako zespół zdecydowaliśmy się posłuchać jego prośby. Gdyby Daniel dojechał aż do Abu Zabi, to oczywiście uczcilibyśmy jego pożegnanie fajerwerkami i pamiątkowym zdjęciem, tak jak kiedyś żegnano m.in. Kimiego Raikkonena. Wszyscy w naszym kręgu oczywiście chcieliby tego. 

Austriak zaznaczył także, że gdyby nie Red Bull, to kariera Ricciardo na najwyższym szczeblu sportów motorowych zostałaby zakończona zdecydowanie wcześnie.

- Daliśmy mu kolejną szansę, choć mało kto myślał, że takie coś jest możliwe. To było dla nas ważne, aby pod koniec móc spojrzeć sobie w lustro i powiedzieć, że zrobiliśmy wszystko z należytym szacunkiem, nawet jeśli cały świat i dziewięć milionów fanów na Instagramie mocno krytykuje nasze działanie.