Pojawiły się szczegóły działania kontrowersyjnego triku Red Bulla oraz planu, jaki zespół uzgodnił z FIA. To główny temat pierwszego weekendu F1 po przerwie jesiennej.

O sprawie wiadomo mniej więcej od środowego wieczora, kiedy serwis Motorsport poinformował o tym, że niewymieniona z nazwy ekipa miała stosować pewną sztuczkę. Była nią możliwość regulacji wysokości prześwitu poprzez korektę ustawienia tzw. bibu, pierwszego elementu podłogi. Kluczowy punkt stanowiło to, że zabiegi mogły odbywać się w parku zamkniętym, co byłoby ogromnym i niemalże niewykrywalnym naruszeniem przepisów.

Bardzo szybko, o dziwo, do istnienia takiego systemu przyznał się Red Bull. Byki nie powiedziały, że faktycznie łamały regulamin, podobnie zresztą jak sama FIA. Stajnia wybrała ciekawą strategię komunikacyjną - grę w otwarte karty. Szybko potwierdziła, że rozwiązanie istnieje, ale w tym aspekcie jest zupełnie niegroźne, bo użycie go wymaga większego rozebrania auta. Nie było to więc przyznanie się do winy, której udowodnienie - swoją drogą - byłoby misją bardzo trudną.

Jazda z takim regulatorem nie jest zresztą zabroniona, a większości przypadków wręcz normalna. Tutaj problematyczne jest to, iż ten konkretny projekt, w przeciwieństwie do innych, miał dawać możliwość poważnego pogrywania z regułami. To dlatego już w ten weekend FIA sięgnie po profilaktyczne plomby.

Mimo doniesień o tym, że w Singapurze Red Bullowi przypomniano o zasadach parku zamkniętego, nikt nie pokazał palcem i nie wskazał, że stało się coś więcej. W innym tekście Motorsportu padają tylko słowa o tym, iż FIA jest w pełni świadoma, że można było zrobić coś podczas regularnych prac po czasówce, które mają na celu przygotowanie maszyn na wyścig.

Sama obecność narzędzia, które daje taką wyjątkową możliwość wymknięcia się parkowi zamkniętemu, budzi wiele domysłów. Bez konkretów czy chociażby wiedzy o tym, jak długo urządzenie było zamontowane w bolidzie czy bolidach RBR, jak na razie należy jednak na nich poprzestać. Być może takie wieści pojawią się w przestrzeni publicznej w późniejszym czasie.

Dziś poznaliśmy natomiast coś innego - szczegóły działania sztuczki. Opublikował je australijski serwis Speedcafe, który współpracuje ze stale akredytowanymi dziennikarzami F1. Z treści wynika, że potencjalna próba oszustwa byłaby trudniejsza, niż początkowo przypuszczano.

- Przyjmuje się, że urządzenie do regulacji wysokości bibu w samochodzie istnieje i technicznie znajduje się w kokpicie - czytamy w artykule. - Regulator położony jest w przestrzeni na nogi i dlatego nie jest dostępny dla kierowcy, który siedzi w bolidzie. Co więcej, mechanizm śrubowy jest zlokalizowany w okolicach podparcia pięty - pod elementem podtrzymującym stopy - i wymaga użycia narzędzi do regulacji.

- Aby uzyskać dostęp [do narzędzia], mechanicy muszą usunąć nos, dodatkowy panel, karbonową sekcję w przestrzeni na nogi, co w celu szybkiego działania wymaga pracy wielu mechaników. Szansa na wykonanie tych czynności w warunkach parku zamkniętego, ale bez ściągania na siebie gniewu oficjeli, jest więc niewielka. 

Jednocześnie, za sprawą Motorsportu, przedstawiono też konkretniejsze zapisy planu działania, jaki Red Bull uzgodnił z FIA. Byki mają postąpić w ten sposób, aby dać gwarancję tego, iż regulator nie będzie mógł być nieprzepisowo wykorzystany.

Komponent nie jest przesadnie skomplikowany, ale umiejscowiony głęboko, w rzadko modyfikowanej sekcji pojazdu. Z tego powodu ekipa dostała trochę czasu na zmiany. Te mają być ukończone w okolicach wizyty w Brazylii (1-3 listopada).