Za Mercedesem ważny weekend eksperymentowania z trudnym bolidem. Efekty tych testów nie dały jednak wyraźnych oznak poprawy.
Ekipa z Brackley przywiozła zmodyfikowane przednie i tylne skrzydło do Miami, a sam weekend rozpoczęła znakomicie, od dobrych wyników w treningach, w tym P1 Russella w FP2.
Były to jednak miłe złego początki, ponieważ już w sobotę sytuacja mocno się zmieniła. Choć Hamilton był w stanie wykorzystać obecne możliwości maszyny i zgarnąć 6. miejsce, tak jego rodak odpadł już w Q2. Obaj wskazywali na to, że z dnia na dzień stało się coś dziwnego.
- Tak naprawdę to nie rozumiem, czemu od razu byliśmy mocni - mówił George w piątek. - Przed weekendem zakładaliśmy, że temperatury pomogą nam z rozgrzewaniem opon. To pierwszy gorący wyścig. Auto zdaje się pracować dobrze, ale to tylko piątek, więc nie chcemy brać tego za pewnik. Długie przejazdy nie wydawały się być lepsze, ale gdy auto może jechać niżej, możemy czerpać z tego korzyści.
- To była już inna bestia - dodał w sobotę. - Pierwszy raz czułem podskakiwanie przez cały zakręt. Przez T4 i T5 to działo się ciągle, nawet w strefach hamowania. Byłem wolniejszy niż dzień wcześniej, a wszyscy przyspieszyli. Tył podskakiwał. Po prostu nie miałem pewności ani stabilności. Wcześniej lecieliśmy przez pierwszy sektor, bo czułem się tak pewnie. Naprawdę nie rozumiemy, czemu są takie różnice.
- Odczucia były podobne, szczerze mówiąc - ocenił Lewis po dwóch treningach. - Nadal mamy problemy z balansem, więc nie wyleczyliśmy tego. Patrząc na czasy, jest poprawa, ale nie wiem, skąd się bierze.
- Byliśmy zdziwieni tym, czemu wyglądaliśmy lepiej niż zwykle. Jasne jest już, że auto nie zrobiło kroku do przodu - dopowiedział krótko po czasówce.
Sama specyfika toru w Miami nie ułatwiała Mercedesowi zadania. Asfalt dawał różne odczucia na różnych etapach weekendu wszystkim ekipom, sprawiając, że przewidywania kierowców nie sprawdziły się w wyścigu.
Patrząc na wypowiedzi Toto Wolffa, łatwo wywnioskować, iż piątkowe warunki bardzo pasowały konstrukcji W13. Później jednak ustawienia z pierwszych dwóch treningów nie sprawdzały się tak dobrze.
- W piątek widzieliśmy namiastkę potencjału, który ma ten bolid, jeśli znajdzie się w dobrym okienku - zaczął Austriak. - Główną kwestią było opanowanie podskakiwania. To wyszło, a następnie spróbowaliśmy czegoś, co nie wydawało się wielką zmianą, ale bardzo negatywnie wpłynęło na bolid. Cofnęliśmy się więc i ostatecznie w kwalifikacjach kierowcy znów mieli problemy z porpoisingiem, co ma ogromny wpływ na strefy hamowania i to, co robią opony.
- Zmiana była - jak myśleliśmy - mała. Chcieliśmy po prostu zoptymalizować docisk, ale auto nagle zrobiło krok w tył. Wróciliśmy więc do poprzednich ustawień, ale i tak pojawiło się podskakiwanie.
W związku z kolejnymi problemami z opanowaniem kapryśnej maszyny szef zespołu znów dostał porcję pytań o powrót do specyfikacji, która ma trochę większe sidepody. Odpowiedź Wolffa nie była stanowczym nie i zostawiła pewne furtki mimo podkreślania, że chce iść w zaparte, nawet jeśli to, co mówią symulacje, nie jest widoczne w rzeczywistości.
- Nasza podłoga wystaje znacznie bardziej niż u wszystkich innych i to daje jej większy zakres potencjalnej niestabilności. Jasne jest, że bolid z Barcelony jest sporo wolniejszy na papierze, ale musimy odnaleźć sposób na sprawienie, by obecne auto pracowało przewidywalnie dla kierowców.
- Nie wykluczałbym niczego, ale musimy dać kredyt zaufania tym wszystkim ludziom, którzy tworzyli świetne auta w przeszłości. Wierzymy, że jest to ścieżka, którą należy podążać. Następny wyścig pozwoli skorelować to, co widzieliśmy w lutym, a także zebrać więcej danych. Wkurza mnie, że mówię ciągle to samo o zbieraniu danych i eksperymentach, ale to fizyka, a nie mistyka.
- Byliśmy oddani obecnej koncepcji i nadal pozostajemy jej wierni. Musimy natomiast zrozumieć, gdzie coś poszło nie tak, zanim podejmiemy decyzję o zmianie na inny projekt. Gdzie są dobre strony, a gdzie złe? Po Barcelonie będę zadawał takie pytania, bo będziemy mieć tam realną korelację. Wtedy trzeba będzie spojrzeć sobie w lustro i odpowiedzieć na pytanie o to, czy pomyliliśmy się.
Mercedes W13 - wersja z shakedownu testów pod Barceloną
- Nadal nie skapitulowaliśmy. Nie jesteśmy jeszcze gotowi na to, by sięgać po prostsze rozwiązania. Przyjdzie jednak moment, kiedy będziemy musieli zdecydować, co zrobić z naszym autem na 2023 rok. Natomiast nasza wiedza rośnie. To był eksperymentalny weekend i mamy coraz więcej informacji.
- Jesteśmy trochę we mgle. To jasne, że auto ma potencjał, ale po prostu nie rozumiemy, jak go wydobyć. Bolid jest niezwykle trudny w prowadzeniu i ciągle na limicie, a do tego nieustannie wskakuje i wyskakuje z okienka osiągów, choć bardziej wyskakuje.
- To bolesny proces, bo zajmuje dużo czasu, a dane czasem nie pokazują tego, co mówią nam kierowcy. Mają pełne ręce roboty w maszynie, która nie jest ani komfortowa, ani miła w prowadzeniu, ani przewidywalna. W danych jednak nie widzimy tych wielkich wahań. Nie mieliśmy wcześniej takiej sytuacji, w której to po prostu nie koreluje się z tym, co widzimy na ekranach i co czują kierowcy. To sprawia, że jest jeszcze trudniej.