Carlos Sainz tuż przed rozpoczęciem czwartego weekendu F1 w tym roku zabrał głos na temat swojej specyficznej kary, którą otrzymał przed tygodniem za złamanie procedur obowiązujących przed wyścigiem.  

Hiszpan po zmianie barw i przesiadce do bolidu Williamsa przeżywa obecnie gorszy okres, co ma związek z przystosowaniem się do charakterystyki bolidu FW47, który znacząco różni się od ostatnich maszyn Ferrari (więcej na ten temat TUTAJ). Gdyby tego było mało, to Carlos w minioną niedzielę znalazł się pod lupą sędziów i otrzymał surową karę.  

Przysłowiowe wezwanie na dywanik do arbitrów miało w tym przypadku związek z faktem, iż sam zainteresowany spóźnił się lekko na ceremonię odgrywania hymnu Japonii. Jak się okazało, taki stan rzeczy miał związek z tym, że Sainz poczuł dyskomfort w brzuchu i koniecznie musiał zaliczyć nieplanowany pit stop w toalecie. Zostało to bardzo szybko potwierdzone przez medyka FIA, który ponadto przekazał zawodnikowi odpowiednie lekarstwo na poprawę samopoczucia.  

Mimo wszystkich wyżej wymiecionych powodów sędziowie byli nieugięci i wlepili kierowcy z Madrytu nieco więcej niż szaletowe 2 zł - było to 20 tysięcy euro kary, z czego połowa tej kwoty podlega zawieszeniu na okres 12 miesięcy.

Ta śmierdząca sprawa wzbudziła oburzenie kibiców, a przed GP Bahrajnu odniósł się do niej sam Sainz, który uznał karę za nieadekwatną do wykroczenia. Użył przy tym bardzo ciekawego zwrotu, który nie ma polskiego odpowiednika, a więc „shit happens”. To nieco wulgarna wersja zwykłego „bywa” lub „zdarza się”, choć dosłowne tłumaczenie, które wyjątkowo sobie darujemy, mogłoby mieć tu doskonałe zastosowanie.

- Jestem największym zwolennikiem punktualności i bycia w pewnym sensie dżentelmenem, gdy mówimy o punktualnym stawianiu się podczas odgrywania hymnu narodowego z udziałem wszystkich władz - powiedział Sainz - Od razu więc przeprosiłem za moje spóźnienie. Jednocześnie muszę dodać, że spóźniłem się zaledwie 5 sekund. To dla mnie nie do pomyślenia, że za 5-sekundowe spóźnienie muszę zapłacić 10 tysięcy euro.

- Zapewne dostanę kolejną karę za powiedzenie tego. Shit happens. Tak już bywa w życiu.  

Użycie wulgaryzmu jest tu o tyle ciekawe, że od pewnego czasu FIA grozi surowymi karami za robienie tego na konferencjach. Jest to zresztą element tych samych wytycznych, które zostały złamane przez tzw. potrzebę.

Według The Race nowy dyrektor Stowarzyszenia Kierowców Grand Prix nie poniesie jednak żadnych konsekwencji za swoje słownictwo. Sugeruje się, że czeka go jedynie prywatne upomnienie z uwagi na skalę językowego przewinienia, bowiem było to tylko "gówno". Być może sędziowie uważają, że czyn Carlosa ważył więcej niż słowo, aczkolwiek poważniejsza interpretacja wskazuje, iż angielskie słowo na F, które po polsku dałoby się przełożyć na soczyste słowo na K, zapiekłoby już dwa razy.

Odkładając prześmiewcze aspekty na bok, podczas rozmów z dziennikarzami poruszono także kwestię celu, na który trafi opisywana suma pieniędzy. To kolejna ważna rzecz, o którą apelowali już zawodnicy.

- Mam tylko nadzieję, że ktoś mi zdradzi, gdzie pójdzie te 10 tysięcy euro - podkreślił Sainz. - Liczę, że zostanie mi przekazane, iż środki pójdą na jakiś fajny cel. Z niecierpliwością czekam na odpowiedź na to pytanie.