Słynna kara Valtteriego Bottasa, która wisi nad nim od GP Abu Zabi 2024, wywołała dziś małe zamieszanie w światku F1. Powodem była błędna interpretacja nowych przepisów na sezon 2026, które mają przeciwdziałać takim sytuacjom. Część obserwatorów i mediów myślała, że aktualizacja reguł odpuści Finowi konsekwencje, jeśli ten powróci do serii dopiero jako kierowca Cadillaca. FIA potwierdziła już, iż jest to błędne twierdzenie.
Środowe plotki na temat przyszłości obecnego rezerwowego Mercedesa, który wydaje się być o krok od powrotu do Formuły 1 w barwach nowej ekipy, zbiegły się z przypomnieniem jednego istotnego szczegółu - Bottas nie odbył jeszcze przesunięcia na polach, które zgarnął w swoim ostatnim starcie w sezonie 2024 i jednocześnie swoim ostatnim na najwyższym poziomie.
Kary w królowej motorsportu nakładane są na następny wyścig, w którym kierowca weźmie udział. Choć w innych dyscyplinach (MotoGP) zdarzało się podważanie tej praktyki, przez co nawet sama F1 opisuje to już precyzyjniej, to ogólnie zasada jest doskonale znana. Odpowiada za to Jenson Button, który jest autorem głośnego przykładu, gdyż nigdy nie odrobi już swojego cofnięcia, zarobionego przy okazji zastępstwa w GP Monako 2017.
Przesunięcie Bottasa wydawało się niepodważalne i po prostu miało wisieć nad nim aż do momentu ponownego zjawienia się w stawce. Zakładano, że kara może utrudnić mu pojedynczy występ, gdyby zaszła taka konieczność i zespół miałby wybór, aczkolwiek szansa na to jest niewielka. Jeśli plotki potwierdzą się, a usługi rezerwowego nie będą nikomu potrzebne, Valtteri następny raz zobaczy światła startowe z perspektywy kokpitu dopiero w GP Australii 2026, już jako zawodnik Cadillaca.
Coraz realniejsza wizja powrotu Fina i przerzucenia kary aż na 2026 rok zbiegła się z niedawną zmianą w przepisach na kolejny sezon F1. Te na koniec lipca doczekały się aktualizacji i interesującego dopisku ws. cofania na polach startowych, który dodawał termin ważności takiej kary. Nowa wersja artykułu B1.10.4.g daje arbitrom możliwość przyznania „przesunięcia o dowolną liczbę pozycji na starcie następnego sprintu lub wyścigu, w którym kierowca weźmie udział w okresie kolejnych 12 miesięcy".
Z jakiegoś powodu fragment o 12 miesiącach został zinterpretowany przez niektórych obserwatorów i dziennikarzy jako potencjalna karta wyjścia z więzienia dla Bottasa, wprowadzająca coś w rodzaju formułowego przedawnienia. Była to jednak interpretacja absurdalna, gdyż prawo nie działa wstecz, ale poniosła się dość szeroko.
W czwartkowy wieczór na prośby mediów, w tym naszej redakcji, zainterweniowała FIA, która wyjaśniła, że zeszłoroczna kara nie zostanie usunięta z uwagi na usprawnienie przyszłorocznych przepisów. Wszystko bierze się z tego, że werdykt arbitrów został wydany z konkretną datą, w konkretnej formie i naturalnie ciągle obowiązuje, a poza tym nie da się go teraz zmodyfikować. Sam dopisek dorzuca zresztą okienko czasowe tylko do tych kar, które będą dopiero nakładane, a nie określa ich terminu ważności w ujęciu ogólnym.
- Obecnie kara zostaje utrzymana, ponieważ nie ma żadnego mechanizmu, który pozwoliłby na wsteczne skorygowanie decyzji arbitrów. Ta została podjęta zgodnie z tymi przepisami, które wykorzystywano w danym czasie. Zmiana reguł [2026] ma na celu uniknięcie tak nietypowych sytuacji w przyszłości - przekazał rzecznik prasowy.
Jeżeli więc nie dojdzie tu do jakiegoś zwrotu akcji, np. stworzenia mechanizmu czy wspólnej zgody wszystkich stron, to Bottas będzie musiał odbyć swoją karę. Podobnie stanie się również w przypadku Roberta Shwartzmana, jeśli ten kiedykolwiek zadebiutuje w Formule 1.