Christian Horner uważa, że rosnąca forma Oscara Piastriego może być pewnym problemem dla McLarena, który przed kilkoma dniami zdecydował się postawić na Lando Norrisa w walce o mistrzostwo świata F1 w 2024 roku.
Na kilka dni przed weekendem wyścigowym w Azerbejdżanie papajowy skład potwierdził, że młody Brytyjczyk otrzyma priorytet od zespołu, a rolą jego partnera będzie wspieranie go, o ile będą ku temu odpowiednie warunki - pomoc zostanie udzielona tylko w określonych momentach.
Podczas rundy w Baku ta zasada nie została jednak sprawdzona w praktyce, gdyż Lando Norris po zamieszeniu w czasówce startował z dalszej pozycji i nie było mu dane zbliżyć się do Australijczyka. Co więcej, sam pomógł mu w tym, aby po wykonaniu popisowego ataku i kilku dobrych obron dowiózł do mety drugie zwycięstwo w karierze.
W związku z takim rozwojem wydarzeń i długo wyczekiwaną decyzją ws. hierarchii, która ma wpływ na gonienie Maxa Verstappena, o opinię w sprawie składu McLarena poproszono Christiana Hornera.
- Zwykle są to kwestie, które załatwia się za zamkniętymi drzwiami - powiedział szef Red Bulla. - Wciąż nie jestem pewny, jakie są ich zasady. Mam wrażenie, że panuje tam lekkie zamieszanie w tym aspekcie.
- Każdy zespół jest jednak inny. Nasze wewnętrzne reguły są bardzo jasne i doskonale wiemy, na czym musimy się skupić do końca roku. Mamy kierowcę, który walczy o mistrzostwo świata. To sport drużynowy, więc jasne jest, że zadaniem Checo będzie wspieranie Maxa do ostatniego Grand Prix. Jak mówiłem wcześniej, każda ekipa działa na swój sposób, ale gdy masz taki atut, jakim jest Max Verstappen, to nie robisz z niego kierowcy numer dwa.
- Płacą Lando pięć razy więcej niż Oscarowi, więc w teorii powinien być ich liderem lub największym atutem. Gdy od początku nie masz jasno ustalonych planów, to dochodzi do pewnego zamieszania.
Właśnie po tej wypowiedzi zapytano go bezpośrednio, czy uważa, że McLaren faktycznie ceni swoich kierowców zgodnie z wysokością kontraktów, czy może „ten drugi” nie jest już równie dobry jak Lando Norris.
- Myślę, że ten drugi przyprawia ich o ból głowy, ponieważ wygrywa wyścigi i wykonuje bardzo dobrą robotę - odparł Horner. - Podobnie było, gdy Daniel Ricciardo dołączył do nas w 2014 roku. Miał być wówczas typowym numerem dwa u boku Sebastiana Vettela, lecz wygrał trzy wyścigi w tamtym sezonie, a Sebastian nie zdołał zwyciężyć ani razu.
- Czasem takie sytuacje przyprawiają o ból głowy. Z pewnością wzięli Oscara z identycznym nastawieniem, jak zrobił to Mercedes z George'em i Ferrari z Carlosem. Mam tu na myśli jasny podział, że masz do dyspozycji głównego zawodnika, a drugi z twoich podopiecznych wspiera lidera. To więc oczywiste, że kiedy drugi kierowca zaczyna osiągać lepsze wyniki, to automatycznie pojawia się ten ból głowy.
- W praktyce taki rozwój wydarzeń staje się bardzo problematyczny w kwestii zarządzania, ponieważ musisz podzielić zespół, a wewnętrzne zasady stają się bardzo skomplikowane. Wtedy prawdopodobnie każdy wie, kto jest numerem jeden, a kto numerem dwa, ale jeśli nie jest się szczerym z kierowcami, to bardzo szybko może dojść do nieporozumień. Myślę więc, że na początku sezonu jest to sprawa otwarta, ale gdy zbliżasz się do półmetka, to musisz postawić na jednego konia, zwłaszcza jeśli walczysz o tytuł.