Charles Leclerc czuje się pewnie przed kolejnymi wyścigami sezonu 2022, wierząc, iż jego ekipa jest w stanie poradzić sobie z rozwojem konstrukcji.
Gdy Ferrari ostatni raz walczyło o mistrzowskie tytuły, czyli w latach 2017-2018, problematyczna nie była pierwsza faza sezonu, ale jego druga część. Z różnych powodów, nie tylko rozwojowych, ale także błędów kierowców czy operacyjnych, rywale odjeżdżali Włochom po wakacjach, nie pozostawiając żadnych złudzeń.
Po kilkuletniej przerwie czerwoni wrócili do bicia się o najwyższe cele. Tak przynajmniej wydaje się po optymistycznym otwarciu w postaci 2 triumfów w 3 wyścigach. Naturalnie więc pojawiły się pytania o to, czy ekipa jest gotowa na całoroczną batalię.
Wcześniej optymistycznych wypowiedzi na ten temat udzielał szef, Mattia Binotto, a w Australii wiarę w swoich współpracowników wyraził także Charles Leclerc.
- Nadążanie za Red Bullem w zakresie rozwoju będzie trudne, ale nad postępem tegorocznego bolidu będzie pracował ten sam zespół, który stworzył ten samochód. Jestem więc pewien. Nie ma powodu, abyśmy znaleźli się z tyłu w tym aspekcie, ponieważ my i ludzie z Maranello wykonaliśmy świetną robotę, budując maszynę na ten rok.
- Niedługo pojawią się pewne poprawki i jestem przekonany, że będzie to krok w dobrym kierunku. Jednocześnie nie skupiałbym się zbytnio na innych zespołach, ponieważ uważam, że musimy skoncentrować się na sobie.
- Od dwóch lat zauważam postęp w sposobie, w jaki analizujemy każdy weekend, identyfikujemy nasze słabości oraz reagujemy w celu ich poprawy. Dzięki temu jestem pewien, że zespół może wykonać właściwą pracę z rozwojem w tym roku.
Obszar ten będzie kluczowy dla losów mistrzowskiego tytułu. F1 wprowadziła nową generację bolidów, która obecnie jest dopiero poznawana. W związku z tym prędkość kryje się tak naprawdę wszędzie, a ekipy będą starały się ze wszystkich sił, by ją wycisnąć.
Nie oznacza to jednak, iż będą robiły to w ten sam sposób. Ferrari już od testów w Hiszpanii mówiło, że priorytetem jest poznanie bazy F1-75. Red Bull natomiast już pod koniec testów w Bahrajnie wprowadził duży pakiet, który zaowocował sporą poprawą. Kolejna porcja części jest zapowiadana na najbliższe wyścigi. Tym razem mają one poważnie odchudzić ciężkiego Byka.
Włosi natomiast kontynuują podążanie swoim sprytnym planem, przez co na Imoli nie powinni pojawić się uzbrojeni aż po zęby. Usprawnienia są w gotowości, jednak ze względu na sprinterski format ekipa nie chce testować ich jedynie w FP1, a następnie musieć wybrać, czy walczyć z nimi o pozycje startowe i punkty.
- To trudny weekend w kontekście przywożenia elementów i rozumienia [nowego] pakietu, bo trzeba skupić się na popołudniowej czasówce - powiedział Mattia Binotto, cytowany przez The Race. - Nie przywieziemy zbyt wiele na Imolę. Staramy się załagodzić te problemy, które obecnie mamy, czyli spore podskakiwanie. Pracujemy nad tym, ale poprawki pojawią się później.
W związku z wprowadzeniem nowego formatu "show and tell" zespoły są obecnie zobowiązane do informowania o tym, jakie usprawnienia zamontowały w swoich bolidach. Oprócz tego muszą porozmawiać z mediami na ten temat.
W Australii Ferrari miało nowe elementy dyfuzora, ale po piątku zdecydowało się nie wykorzystywać ich przez resztę weekendu.
- To była część do testów - tłumaczył Claudio Albertini, szef ds. działań operacyjnych. - Wiedzieliśmy od początku, że zabraknie jej w kwalifikacjach i w wyścigu. Obecnie, gdy nie ma prawdziwych testów, jest to normalne - w piątki pracuje się nad rozwojem i zbiera dane.
- Mieliśmy czujniki w aucie i wykonaliśmy wszystkie pomiary. Teraz możemy skorelować nasze informacje [z toru] z odczytami z tunelu aerodynamicznego. To sposób, w jaki sprawdzamy, na ile realne auto pokrywa się z modelem. Dzięki temu mamy lepszy obraz w kontekście rozwoju w kolejnych fazach sezonu. To pierwszy krok.