Po raz pierwszy od czasu GP Abu Zabi 2021 były dyrektor wyścigów Formuły 1 udzielił wywiadu, w którym odniósł się do nagonki, jakiej doświadczył w następstwie pamiętnych wydarzeń.

Finał zeszłorocznej kampanii mistrzostw świata odbił się szerokim echem w środowisku najwyższej kategorii wyścigowej na świecie, do czego przyczyniły się wątpliwe decyzje Australijczyka, który przed startem sezonu 2022 został zwolniony z posady, jaką przejął po nagłej śmierci Charliego Whitinga w 2019 roku.

Po dogłębnym przeanalizowaniu zajścia z końcówki decydującego o losach tytułu wyścigu FIA przyznała, że jej pracownik działał w dobrej wierze, ale dopuścił się ludzkiego błędu. Choć Federacja informowała o tym, że Masi pozostanie częścią organizacji na niższym stanowisku, to kilka miesięcy później sam zainteresowany zdecydował się opuścić jej szeregi raz na zawsze, wracając do swojego kraju.

Od momentu popełnienia kontrowersyjnej pomyłki, która okazała się kluczowa w kontekście ubiegłorocznej walki o najwyższy laur, 44-latek nie udzielał się publicznie, wydając jedynie własne oświadczenie ws. rozstania z FIA, lecz kilka tygodni po ostatnich doniesieniach postanowił jeszcze raz przypomnieć o swoim istnieniu. Nie poruszył jednak wszystkich palących kwestii ze względu na dość oczywisty i spodziewany ruch, jakim było podpisanie klauzuli poufności z Federacją.

W pierwszym od dłuższego czasu wywiadzie Michael wyjawił głównie, z czym dokładnie musiał się mierzyć po zakończeniu sezonu 2021, odnosząc się do wygenerowanej nagonki oraz reperkusji, które dotknęły go w dość znacznym stopniu.

Okazuje się, że były kontroler królowej motorsportu - podobnie jak Nicholas Latifi, którego błąd również miał znaczenie w ostatniej odsłonie minionej kampanii - otrzymywał mnóstwo pogróżek i nieprzyjemnych wiadomości, a nawet groźby śmierci. Spowodowało to, że antybohater pojedynku Maxa Verstappena z Lewisem Hamiltonem martwił się o swoje bezpieczeństwo.

Masi dostawał groźby śmierci i bał się chodzić po Londynie

Nie posiadam konta na Instagramie lub Twitterze, ale mam profil na Facebooku, na którym utrzymywałem kontakt z rodziną i przyjaciółmi. Pewnego wieczoru otworzyłem skrzynkę wiadomości, aby się z nimi skontaktować. Nie miałem pojęcia, że mogę otrzymać wiadomości od osób, których nie znam - przyznał australijskiemu The Daily Telegraph, należącemu do News Corp.

Byłem w błędzie. Zostałem skonfrontowany z setkami wiadomości. Nie powiedziałbym, że były ich tysiące, ale na pewno setki. I były szokujące. Musiałem stawić czoła rasistowskim i podłym komentarzom oraz różnym obelgom. [Hejterzy] wyzywali mnie od najgorszych. Czułem się, jakbym był najbardziej znienawidzonym człowiekiem na świecie.

- Nie brakowało też gróźb śmierci. Ludzie pisali, że przyjadą po mnie i moją rodzinę. Bez przerwy napływały nowe wiadomości. I to nie tylko na moim Facebooku, ale też na LinkedIn, czyli profesjonalnej platformie biznesowej. Tam również pojawiały się tego typu nadużycia. 

- Gdy szedłem ulicą w Londynie, początkowo sądziłem, że wszystko było okej. Z biegiem czasu zacząłem się jednak obawiać [o swoje bezpieczeństwo]. Patrzyłem na ludzi i zastanawiałem się, czy mnie dopadną.

Masi ujawnił, że obraźliwe komentarze pod jego adresem odcisnęły na nim piętno fizyczne, ale też psychiczne. Objawiało się to niskim apetytem oraz niechęcią do spędzania czasu z najbliższymi.

- Uznałem, że zignoruję te wiadomości, ponieważ w przeciwnym wypadku mogłoby być ze mną dużo gorzej. Próbowałem odciąć się psychicznie i pomyślałem, że będę w stanie o tym zapomnieć. Zazwyczaj trzymałem to wszystko tylko dla siebie. Powiedziałem o tym kilku osobom, ale nie było ich wiele.

Masi dostawał groźby śmierci i bał się chodzić po Londynie

- Nie chciałem też, aby moja rodzina i przyjaciele zaczęli się tym przejmować oraz martwić. FIA wiedziała o tym wszystkim, ale ja bagatelizowałem to nawet przed nimi. Nie chciałem rozmawiać z  nikim z wyjątkiem najbliższej rodziny, ale nie nie były to długie dyskusje.

- W dodatku straciłem apetyt. Słyszałem, że w takich sytuacjach niektórzy ludzie zaczynają się objadać, ale ja nie jadłem dużo. Miało to na mnie fizyczny wpływ, ale bardziej chodziło o aspekt mentalny.

Mimo zmagania się z problemami o naturze psychicznej Australijczyk nie udał się do specjalisty, ale z perspektywy czasu zauważył, że powinien był porozmawiać o swoich rozterkach z profesjonalistą.

- Miałem jednak wokół siebie niesamowitych ludzi, którzy każdego dnia mnie kontrolowali. Miałem ogromne szczęście, że mogłem liczyć na takie wsparcie z ich strony - zaznaczył.

Po przeżyciu kilku trudnych miesięcy Michael powrócił do swojej ojczyzny, a teraz rozważa kolejny krok w karierze zawodowej - i to niekoniecznie jedynie na własnym podwórku.

Całe to doświadczenie uczyniło mnie jeszcze silniejszą osobą. Mam przed sobą mnóstwo ekscytujących opcji. Rozważam szereg różnych projektów - zarówno krajowych, jak i globalnych. Zamierzam oprzeć swoją przyszłość na Australii i wykorzystać wszystkie umiejętności, które zdobyłem w trakcie tej niesamowitej podróży, za którą jestem niezwykle wdzięczny.