Jak wynika z medialnych doniesień, nawet trzy ekipy mają być zainteresowane ściągnięciem Australijczyka, który opuści McLarena po sezonie 2022.
Ekipa z Woking ogłosiła wczoraj coś, czego od zamieszania z Oscarem Piastrim spodziewali się niemal wszyscy. Chociaż zerwanie umowy miało się odbyć za porozumieniem stron, najprawdopodobniej zawarto jakiś rodzaj ugody, który zadowolił kierowcę na gwiazdorskiej umowie, podpisanej jeszcze w maju 2020 roku.
Ricciardo powiedział w swoim filmiku, umieszczonym w mediach społecznościowych, że była to decyzja zespołu. Ekipa twierdziła, że dogadano się wspólnie, ale jasne jest, że Honey Badger po prostu nie miał wyboru i musiał wziąć pieniądze, bo cierpliwość szefów się skończyła. Jego ton sugerował nawet, że musi obecnie wywalczyć sobie pozostanie w sporcie, natomiast o to nie powinno być szczególnie trudno, ponieważ na rynku nie ma wielu opcji z takim potencjałem, nawet biorąc pod uwagę znacznie gorszą reputację niż w 2018 roku.
Pierwszym i sportowo najlepszym kierunkiem wydaje się oczywiście Alpine, które - wtedy pod nazwą Renault - zostało rzucone przez obecnego kierowcę McLarena w dość nieładny sposób. Doszło tam jednak do paru przetasowań na stanowiskach kierowniczych, co mogłoby ułatwić potencjalny powrót, podobnie jak konieczność wypłaty znacznie mniejszego wynagrodzenia niż ostatnim razem.
Od pewnego czasu sugeruje się natomiast, że w Enstone wylądować może Mick Schumacher, który ma być na wylocie z Haasa, jak i nawet z Akademii Ferrari. Taki ruch zwolniłby miejsce w ekipie Guenthera Steinera, która miała nawiązać już kontakt z Ricciardo. Plotka ta krąży już od pewnego czasu, a wczoraj została nawet podana przez oficjalną stronę serii.
Innym rozwiązaniem może być Williams, którego plan zastąpienia Nicholasa Latifiego Oscarem Piastrim nie wypali m.in. przez ostatnie posunięcia McLarena. Ekipa z Grove nie jest już w desperacji i może rozglądać się za lepszymi zawodnikami, niekoniecznie płacącymi. Według ESPN również ona miała odezwać się do otoczenia Daniela.
Możliwe, że Ricciardo miał trochę czasu na oswojenie się z wizją odejścia i sprawdzenie, gdzie mógłby jeździć w przyszłym roku. Takie wnioski można wyciągnąć z wczorajszej konferencji z Andreasem Seidlem i Zakiem Brownem, zorganizowanej tuż po opublikowaniu informacji, na której byliśmy obecni. Nie było to najbardziej spektakularne wydarzenie, bo obaj obrali strategię niewyjawienia niemalże niczego szczególnego, a jedynie powtarzania tego, co i tak wiadomo od dawna. Niektóre tematy ucinali wprost, mówiąc np., że Piastri to plotki, a tak się bawić nie chcą.
W okrojony sposób komunikowano się z mediami przez cały sezon. Ale była w tym jakaś metoda. Szczególnie Niemiec - i trzeba mu oddać, że skutecznie, o wiele lepiej niż Szafnauer ws. Pereza w 2020 roku - regularnie zbywał pytania o przyszłość, podkreślając, że nic się nie dzieje, bo kontrakt obowiązuje i trzeba sobie poradzić. Ma niezłą umiejętność odpowiadania tak, by wywołać poczucie, że było na temat, ale nie dorzucając nic więcej, co utrudnia domyślanie się.
- Pewnie rozumiecie, że nie udzielamy komentarzy na żywo na temat wewnętrznych dyskusji - mówił Andreas, pytany o rozbieżności w słowach oraz czynach. - Najważniejsze było, że Zak, Daniel i ja cały czas rozmawialiśmy o tym, gdzie jesteśmy, a także byliśmy szczerzy oraz otwarci. Nie było więc żadnego zaskoczenia po obu stronach w ostatnich tygodniach i miesiącu. Nie będziemy jednak podawać ram czasowych tych dyskusji i podejmowania decyzji. Musieliśmy przyznać, że nie byliśmy w stanie odpowiednio współpracować, więc zawarliśmy takie porozumienie.
Niemiec twierdził też, że rozmowy z Danielem trwały dość długo, chociaż gubił się trochę w określeniu, czy był to miesiąc, czy miesiące, raz poprawiając się na liczbę mnogą, a potem używając pojedynczej. Przyjmuje się, że zespół wyraził się jasno już w okolicach GP Węgier, czyli mniej więcej miesiąc temu, więc łatwo można założyć, że zajmowano się tą kwestią znacznie dłużej.
Ile? Trudno powiedzieć. Oczywistym strzałem wydaje się maj. Wtedy doszło do wpadki Ricciardo, który nie wiedział, co z rozmowami o przyszłym roku, choć w teorii ich nie potrzebował. Tydzień później w Monako, gdy McLaren robił wszystko, by ugasić tamten pożar, nieobecny tam Zak Brown dolał oliwy do ognia, wspominając o mechanizmach, dzięki którym można zakończyć to szybciej. Zaraz po tym okazało się, jak mocny jest kontrakt Australijczyka, ale był to pierwszy poważny sygnał tego, co dziś łatwo nazwać nieuniknionym.