Fernando Alonso to postać, którą się kocha lub nienawidzi - nic pomiędzy. Choć sens jego powrotu budził sporo wątpliwości, to potwierdził on swoją postawą, że mimo upływu lat wciąż może ścigać się z najlepszymi kierowcami na iście mistrzowskim poziomie, jednocześnie zmieniając swoje podejście do niektórych spraw.
Klasyfikacja generalna: 10. miejsce
Punkty: 81
Najlepszy wynik: P3 (Katar)
Kwalifikacje: 11-11 vs Ocon
Wyścigi: 11-10 vs Ocon
DNF: 2 razy
Nasza ocena: 6.84 (P7)
Po zakończeniu nieudanego epizodu na linii McLaren - Alonso niewiele wskazywało na to, iż zrażony F1 Hiszpan powróci do tego sportu po dwuletniej rozłące. Tak naprawdę nie miał po co w ogóle o tym myśleć. Na wygrane przecież nie było opcji, a wcześniejsze siedzenie w środku stawki tylko go wkurzało. Nie warto było robić nic.
Stara miłość jednak nie rdzewieje, stary Fernando też nie chciał. Po zaznaniu smaku dominujących zwycięstw w Toyocie i dakarowego piachu w ustach zaczęło ciągnąć wilka do lasu, choć wielu nie rozumiało, na co mu to.
Podzielone środowisko, w tym także byli zawodnicy jak Mark Webber czy David Coulthard, spodziewało się klapy po przerwie lub czegoś na wzór drugiego Michaela Schumachera, który nie był w stanie wskoczyć na poziom sprzed lat.
Mówiono także, że krzywdzi się tym kierowców młodego pokolenia, którym to 40-letni sportowy dziadek blokuje wejście do F1. Wtedy jeszcze nie wiedziano, że blokować to on faktycznie będzie, ale drogę do zwycięstwa najbardziej utytułowanemu kierowcy w historii, robiąc akcję roku. Taka subtelna różnica.
Wraz z oficjalnym potwierdzeniem pod wątpliwość zaczęto poddawać również, czy zespół Alpine zdoła poradzić sobie z problematycznym charakterem 40-latka, z którym w przeszłości zmierzyć musiało się m.in. Ferrari. Powszechnie przyjęło się przecież, że to właśnie usposobienie tego kierowcy sprawiło, iż ma on na swoim koncie wyłącznie dwa tytuły.
Rzeczywistość ukazała natomiast, że Fernando na wielu płaszczyznach zmienił swoje podejście. Walka tylko o punkty nie była już problemem, cały świat nie był przeciwko niemu, a jazda w F1 nie wyglądała jak przymusowe siedzenie w najlepszej kategorii tylko dlatego, że jest najlepsza. Alonso wrzucił na luz i potrafił pokazać to nawet wtedy, gdy skupiał się na robocie.
Z jego wypowiedzi wynikało, że faktycznie chciał się ścigać. Do tego najwyraźniej zaufał ekipie w projekt, który niesie nowe nadzieje, ale wymaga też czasu. Nie miał interesu w rozwalaniu zespołu od środka, to jasne, ale nawet mimo tego wydawał się po prostu naturalnie inny. Gdy Flavio Briatore mówił o motywacji, zmianie, detoksie, mało kto mu wierzył. Niesłusznie.
Hiszpan nie tylko nie zakończył kariery Oconowi czy jakimś wysoko postawionym osobom, ale zaczął z nimi na dobre współpracować. Żadne wewnętrzne zgrzyty, roszczeniowe przekazy radiowe czy medialne narzekania nie wypływały. No chyba, że chodziło o rywali. Cały czas i to nawet dość regularnie zdarzały mu się szpilki stronę konkurencji, czego doświadczał szczególnie Mercedes wraz z Lewisem Hamiltonem.
To zresztą działo się nie tylko w mediach. Niby nikogo nie powinno dziwić, że taki zawodnik potrafił pościgać się na znakomitym poziomie z innym klasowym kierowcą, ale zrobić to w zasadzie nie dla siebie? Fernando altruistą? O to przed sezonem nie podejrzewałby go nikt.
Człowiek, któremu kilka lat temu zarzucano rezygnowanie z jazdy pod pretekstem usterek samochodów, nagle po tym, jak doświadczył pecha na starcie, był w stanie w zasadzie wygrać wyścig młodszemu zespołowemu koledze, Francuzowi we francuskiej ekipie. Nie do pomyślenia. Niby oczywiste jest, że tak naprawdę jest to działanie także na jego korzyść, ale to jednocześnie taki ruch, na jaki kiedyś pewnie nie byłoby go stać.
Dwa lata przerwy najwyraźniej pozwoliły Fernando nauczyć się wyraźnie odróżniać cudze gniazdo od swojego, ale pewne sytuacje udowodniły także, że Hiszpan nadal potrafi pokazać swoją żyłkę skurczybyka, gdy coś mu wyraźnie nie pasuje.
Najmocniej odczuła to chyba FIA. Łagodniejsza, ale nadal bestia, regularnie próbowała gryźć sędziów za brak spójności w ich decyzjach i momentami brzmiała jak ten sam, trudny, upierdliwy Alonso, którego pamiętamy sprzed kilku lat.
Bez owijania w bawełnę i robiąc z siebie pokrzywdzonego, był w stanie el planować zemstę na wszystkich, którzy gdzieś mieli jego uwagi. Nie miał oporów, by niedoskonałości w sędziowaniu wytknąć w sposób - co by nie mówić - przynajmniej lekko poniżający, po prostu jadąc sobie i zyskując poza torem w Rosji. Chamsko i bezczelnie? Niby tak, ale miał rację, więc powiedział to całemu światu tak dosadnie, jak tylko potrafił. Cały on.
Największy fan karmy w stawce miał też na pieńku osobiście z Michaelem Masim. Nie obchodziło go, że dyrektor wyścigu jeszcze przed kontrowersyjnym finałem sezonu desperacko potrzebował jakiegokolwiek autorytetu. Wyszedł, nazwał go miękkim, wytarł mikrofon, podziękował i tyle. Ciemna strona Alonso najwyraźniej nadal jest cała i zdrowa.
Na szczęście nie ucierpiała specjalnie w przedsezonowym wypadku rowerowym, który nieco utrudnił powrót mistrza do Formuły 1. Dwa lata przerwy i pewne zmiany w konstrukcjach zrobiły swoje, przez co trzeba było stawić czoła niedogodnościom, nauczyć się nieco innej pracy przednich opon czy ogólnej współpracy ze wszystkimi mieszankami. Dlatego nie zawsze było tak kolorowo.
Wykres z naszych not może nie oddaje tego, jak postrzegano to wiosną, ale braki były dobrze widoczne szczególnie na początku kampanii. Ktoś z takim stażem i umiejętnościami nie potrzebował jednak całego roku na zaadaptowanie się. Po kilku wyścigach nastąpiła poprawa, a poważnych spadków nie było naprawdę długo. To bardzo istotne szczególnie środku tabeli, gdzie mała różnica w dyspozycji aut może mocno namieszać.
Gdy już Fernando wskoczył na prawdziwie wysoki poziom, to mocno się go trzymał. Co prawda dane mówią, że miał aż 17. odchylenie ocen, ale nie jest to pełen obraz. Patrząc na główne wartości czy nawet tabelę punktową, widać po prostu kawał sezonu ze sporadycznymi spadkami.
To nie tak, że było idealnie. Hiszpan ma co poprawiać, szczególnie te nieposkładane weekendy, bo obecna czołówka raczej jest w stanie bezwzględnie je wykorzystać. Można jednak założyć, że gdyby nie adaptacja, byłby na poziomie (nie mylić z punktami) Gasly'ego czy kierowców Ferrari, zresztą według szefów oraz kierowców i tak był.
Najciekawsze wszystkim jest to, że bez przygód z Turcji czy Arabii Saudyjskiej Alonso nie zaliczyłby naprawdę poważnie słabego występu od - uwaga - Monako. Od maja do grudnia. Po dwóch latach przerwy. Więc chyba warto było wracać, co?
Oczywiście. Stary człowiek nadal może, a powrót był potrzebny, aby ponownie złapać rytm, poradzić sobie z tymi małymi detalami w przecież niespecjalnie istotnym dla jego zespołu sezonie, który wynikowo był tak naprawdę na przeczekanie. Była to idealna okazja, by poznać ekipę, a nawet zjednać ją sobie, położyć fundamenty na przyszłość, co pozwoli wejść w 2022 rok stuprocentowo przygotowanym do prawdziwej walki, a nie trochę zakurzonym.
Sama metamorfoza może nie tylko przyczynić się do ewentualnych sukcesów, o ile Alpine dostarczy porządny pakiet. Ona może stać się także bonusem, który zatrzyma tego cieszącego się obecnie jazdą kierowcę na dłużej w Formule 1.
Sportowo byłby to plus, którego nie byliby w stanie zapewnić przeciętni juniorzy, ledwo łapiący się do marnej Alfy i to tylko dlatego, że przelew oraz paszport się zgadzają. Królowa motorsportu ma być dla najlepszych kierowców, a dwukrotny mistrz świata udowodnił, że po przerwie nadal do nich należy.