Powoli potwierdzają się pogłoski, wedle których Helmut Marko najprawdopodobniej nie będzie związany z Red Bullem w sezonie F1 2026. Takie informacje w poniedziałek podało kilka dużych mediów, a okazuje się, że w tle sprawy znajduje się przedziwne zachowanie Marko. To niesamowita ironia losu, pięknie uzupełniająca wojnę o władzę i powody wyrzucenia Christiana Hornera.
Aktualizacja: Odejście Marko jest już potwierdzone przez Red Bull GmbH. Więcej TUTAJ.
Niedzielny wieczór po GP Abu Zabi przyniósł doniesienia o tym, że Helmuta Marko może zabraknąć w padoku w trakcie kolejnych mistrzostw. Pomimo ważnego kontraktu jego przyszłość stanęła pod znakiem zapytania, co wyjawił mediom sam zainteresowany, nawet jeśli próbował przy tym gasić pożar.
- Przyszłość nie jest niepewna. Odbędę rozmowy i zobaczymy, co będę robił dalej. To bardzo kompleksowa sprawa. Prześpię się z tym i zobaczymy - mówił Marko tuż po finale sezonu.
Pierwsze plotki, jakie pojawiły się w tym temacie, sugerowały, że Austriak może ponieść konsekwencje swoich wypowiedzi o Kimim Antonellim. To m.in. jego słowa rozkręciły nagonkę, za co 82-latek musiał później przeprosić. Byłoby to jednak trochę zbyt mało, aby kogoś zwolnić czy przynajmniej przekonać do emerytury.
Sam fakt, że przyszłość Marko zaczęła być podważana, wydawał się aż niezwykły. W końcu nie tak dawno temu to on wygrał wewnętrzną wojnę w Red Bullu, a ta zakończyła się lipcowym zwolnieniem Christiana Hornera. To właśnie w poniedziałek okazało się, że Helmut mógł poczuć się zbyt dużym zwycięzcą tej batalii. W jego niedawnych działaniach, w tym kontraktowych, mają kryć się powody obecnego zamieszania, a raczej nadchodzącego rozstania - o takim ruchu informowało już nawet brytyjskie Sky oraz The Telegraph.
Ironia losu. Helmut Marko jak... Christian Horner?
O ile Sky nie przedstawiło niczego szczególnego w sprawie Marko, pomijając potwierdzenie odejścia, o tyle dużo lepiej spisali się tu Holendrzy. Najciekawszy artykuł zamieścił De Limburger, który może i jest dużo rzadziej cytowany w zagranicznych mediach, ale swojego dziennikarza wysyła na wszystkie wyścigi. Autor, Jack Martens, w świecie mediów jest doskonale kojarzony, ale nie posiada takiej rozpoznawalności wśród fanów jak np. Erik van Haren.
To właśnie w De Limburgerze możemy przeczytać, co stało za decyzją o rozstaniu się z Marko. Ten miał bowiem w ostatnich miesiącach zachowywać się tak, jakby zespół należał do niego. Zarzuca się mu zwyczajną samowolkę i nieliczenie się z zarządem ekipy. Jest to o tyle interesujące, że przecież zbyt duża władza to coś, co pogrzebało Christiana Hornera, który finalnie przegrał kilkuletni konflikt o dowodzenie Red Bullem.
To, co opisuje holenderska gazeta, całkowicie przekracza posiadanie dużej władzy w jednych rękach. Brytyjczykowi, który był w końcu szefem i CEO, wytykano przecież powolne tworzenie tzw. Horner Racing, szczególnie po śmierci Dietricha Mateschitza, a wygląda na to, że w ostatnich miesiącach, z inicjatywy jedynie doradcy ekipy, ot tak powstał sobie Marko Racing.
- Marko widział siebie jako wielkiego zwycięzcę wewnętrznych tarć i w ciemno założył, że jest teraz jedyną osobą, która podejmuje decyzje. Latem, z własnej woli, podpisał więc kontrakt z Arvidem Lindbladem na starty w Racing Bulls, chociaż Red Bull nie podjął żadnej wewnętrznej decyzji - czytamy w artykule.
- Marko następnie zignorował krytykę i później podpisał kolejnego młodego kierowcę, Alexa Dunne'a. Było to kontrowersyjne, gdyż wiedział, że udziałowcy, podobnie jak Laurent Mekies i Oliver Mintzlaff, już wcześniej uznali, iż Dunne nie będzie odpowiednią opcją do ich programu rozwojowego. Irlandczyk i tak został jednak podpisany, bez niczyjej wiedzy.
Obie te wersje pasują do tego, co wiedziano do tej pory. Lindblad był faworytem do wejścia na najwyższy poziom od dawna, szczególnie że powszechnie wiedziano, jak ceni go Helmut. Wątek Dunne'a także trafił na wiele nagłówków, głównie przez nagłe i niespodziewane odejście z McLarena, po którym był mocno łączony z Red Bullem. Ostatecznie do Czerwonych Byków nigdy nie trafił, a dopiero po GP Abu Zabi zaczęto mówić, że jest na radarze Alpine.
Wcześniej za kulisami można było usłyszeć, że Dunne na późnym etapie doczekał się jakiejś dużej przeszkody w porozumieniu z RBR. Z najnowszych doniesień wynika, że przyblokowała go wściekłość zarządu Red Bulla, który nie tylko nie chciał pozwolić Marko na samowolkę, ale też nakazał zerwanie takiej umowy. Skończyło się na tym, że Alexowi wypłacono za to sporą sumę, rzekomo setki tysięcy euro.
Zachowanie Helmuta po błędzie Antonellego w Katarze prawdopodobnie przelało więc czarę goryczy. Tekst De Limburgera kończy zresztą akapit o tym, że zwolnienie Hornera miało wprowadzić spokój, ale dopiero po pożegnaniu Marko wszystko powinno się uspokoić. Dobrze pasuje to do wizerunku Helmuta, o którym od dawna mówiono, że był dla zespołu po prostu kłopotliwy. Choć jest szanowany, ceniony przez Maxa Verstappena i wpływowy, to jednocześnie ma opinię porywczego człowieka, który podpisuje i zwalnia kierowców lekką ręką, a niemieckojęzycznym mediom jest w stanie wypaplać wszystko.
Obecnie nie wiadomo, kiedy ten ruch doczeka się oficjalnego komunikatu, choć powinno dojść do tego stosunkowo szybko. W tej chwili dużo mediów przedstawia to tak, jakby klamka zapadła. Potwierdza to również van Haren, pisząc o próbach odświeżenia RBR.
- Wydawało się, że Marko będzie mógł stawiać a swoim, ale w kolejnych miesiącach nie poprawił swojej wewnętrznej popularności - czytamy w De Telegraaf.
- Patrząc na tę reorganizację, Mintzlaff chce wykonać pełnoprawne porządki w Red Bullu i odświeżyć zespół, kładąc mocniejsze fundamenty na przyszłość, już bez osób zakłócających pracę i z Mekiesem jako szefem zespołu F1. Marko od dłuższego czasu i tak nie był już zaangażowany w działania operacyjne ekipy, ale wciąż pojawiał się na wszystkich wyścigach.
Odejście Marko wywoła odejście Verstappena?
Całe to zamieszanie ma jeszcze jeden ciekawy aspekt, czyli związki Maxa Verstappena z Helmutem Marko. W 2024 roku Holender potężnie wstawił się za Austriakiem, wielokrotnie deklarując, że odejście Helmuta będzie oznaczało odejście Maxa.
Później sprawy przybrały trochę inny obrót. Marko pozostał w zespole, a Verstappen i tak wyraźnie flirtował z Mercedesem. Do teraz nie brakuje głosów, wedle których do odejścia nie było daleko, a na przeszkodzie stanęły m.in. klauzule. Wobec tych rewelacji można byłoby zakładać, że czterokrotny mistrz nie będzie zadowolony z działań „góry”, ale zdaniem holenderskich mediów wygląda to już trochę inaczej.
- Verstappen obecnie nie rozważa odejścia, nawet jeśli Marko, po Hornerze, także odejdzie z Red Bulla. Max czuje się w zespole jak w domu i cieszy się, że ekipą dowodzą teraz inni - czytamy w De Telegraaf.
- Jeżeli Red Bull zaoferuje Verstappenowi konkurencyjny pakiet w 2026 roku, w postaci auta i jednostki napędowej, to istnieje szansa, że pozostanie tam na wiele lat.

