Kiedy rok temu pisałem „Kierowcę z twarzą śmieszka”, miałem poczucie, że być może wystawiam odrobinę za dobrą laurkę. Czułem się przekonany, że Lando Norris był na krzywej wznoszącej, radził sobie coraz lepiej i był kimś więcej niż naczelnym memiarzem w F1, ale absolutnie nie podejrzewałem, iż po konfrontacji z samym Danielem Ricciardo będę mógł nazwać go „panem kierowcą”.
Klasyfikacja generalna: 6. miejsce
Punkty: 160
Najlepszy wynik: P2 (Włochy)
Kwalifikacje: 15-7 vs Ricciardo
Wyścigi: 15-7 vs Ricciardo
DNF: 1 raz
Nasza ocena: 7.98 (P3)
Nie ukrywam, bardzo mnie cieszy, że mogę ponownie pochylić się nad sezonem Lando. Nie w połączeniu z tym, jakim jest człowiekiem - o tym dzisiaj nikt nie pamięta i nikogo to nie obchodzi. Kilkanaście miesięcy temu miało to większe znaczenie, bo było przyczyną niekupowania go jako topowego zawodnika, wtedy po prostu dobrego. Zresztą dlatego powstał tamten tytuł.
Po tym, co napisałem o nim po 2020 roku, przede wszystkim mam "na papierze", jak niewiele oczekiwałem od niego w kolejnym, czyli w pojedynku z killerem, pitbullem, złodziejem wyścigów. W końcu to on miał pokazać, z jakiej gliny ulepiony jest ktoś, kto robił duży progres i zaczynał być postrzegany coraz lepiej. Nie bałem się o wynik, ale... A zresztą, spójrzcie sami.
- (...) utrzymanie regularności, ale przy zbliżeniu się do mocnego kolegi, jest imponujące i daje nadzieję na jeszcze więcej.
- O ile nie musi od razu pokonywać Ricciardo, co byłoby naprawdę konkretnym osiągnięciem, tak niedanie się zlać jak Ocon już będzie okej.
- Obecnie nie ma sygnałów, że skończy się katastrofą, a to nie jest nic.
To miał być sezon prawdy, ultratrudny egzamin, którego wyniku nie byliśmy - no dobra, powinienem mówić za siebie, ale raczej nie jestem jedyny - tak pewni, zakładając, że Norris przyjmie kilka mocnych ciosów. Kilka? To byłoby całkiem okej. Samo pokonanie Honey Badgera miało być już czymś dużym. Wystarczyć miało niedanie się zlać i brak katastrofy. A przecież to wszystko jest tak cholernie dalekie od tego, co faktycznie się stało.
Jasne, spora w tym zasługa tego, że komisarz Zak Brown po trzech latach gonienia zamiast killera z numerem 3 złapał taksówkarza z bocznym 7775. Niby nie wypada i my też nie powinniśmy bić zatrzymanego po pierwszym słabym sezonie, ale fakty są takie, że zawiódł. Wpadł, bo ktoś był lepszy. Nie Daniel jest tu głównym bohaterem, ale nie da się uciec od porównań do niego.
Przecież to jego klasa była tym czynnikiem, przez który m.in. ja dawałem Lando przyzwolenie na niebycie aż tak mocnym. A on mu tak strasznie... Jest jedno polskie słowo, nieładne słowo, zaczynające się na "w", które opisuje to, co miało miejsce w McLarenie. Przepraszam, nie znajdę lepszego. Nawet nie chcę, bo jest trafne.
Z drugiej strony nie chciałbym przesadnie skupiać się na kimś, kogo tak bardzo powstrzymała wyjątkowa cecha maszyny. Przecież dlatego był tak okropnie często rozczarowujący... prawda, Daniel? On już miał swoje 5 minut, zebrał w innym tekście, więc wystarczy. Wolałbym dalej patrzeć na to, z kim ścigał się lider zespołu i czy wyciągał wszystko z auta. A tu zdania są lekko podzielone.
Pierwsza część sezonu Lando zahaczała o monster season. I to nie jest żadna przesada. Mimo bycia pod wielkim wrażeniem przez cały rok nie zapamiętałem tego aż tak dobrze. Pierwszy raz spojrzałem w rozkład pozycji i ocen podczas pisania tekstu. Wniosek musiał być jeden - gość ocierał się wtedy o poziom Maxa, oczywiście będąc w swojej lidze.
Nie dostawał dyszek, bo łatwiej było mu wytknąć cokolwiek - a tu centymetry na Imoli, a tu ktoś był ciut lepszy. To jednak były pierdoły, które na tle reszty szeroko pojętego środka stawki nie miały znaczenia. Nie wygrywał wyścigów, bo auto nie pozwalało, ale swoją konkurencję połykał. Żeby tylko swoją. Mocnych grajków w lepszym sprzęcie też potrafił, w tym trzy razy nawet Hamiltona.
O ile MCL35M nie odstawał, Lando był praktycznie tak wysoko, jak tylko dało się być. Gdy auto czuło się gorzej, to szczególnie Leclercowi udawało się go przeskoczyć, ale i tak potrafił wtedy konkretnie (P5 w Azerbejdżanie) lub po prostu okej (P8 w Hiszpanii, P10 w Holandii) zapunktować. Regularność to on ma od 2019 roku, ale warto ją podkreślić, bo może być sporym atutem, jeśli Patryk i spółka przygotują mu w Woking lepszą zabawkę.
Tu jednak pojawia się druga część sezonu, która jest interpretowana - według mnie przesadnie - jako spadek formy. Oczywiście, nie było w niej kosmicznego poziomu, ale też nie było na niego zbyt wielu opcji, a nawet jeśli już się tworzyły, pojawiał się pech. Wielkie znaczenie miał tu sprzęt, który nagle nie był trzecim najlepszym w stawce. To trochę tak jak z dyspozycją Lewisa pod koniec, ale z tą różnicą, że jego życie nagle stało się łatwiejsze, a Lando trudniejsze.
Nie wiem nawet do końca, odkąd liczyć tę drugą, gorszą połowę. Od Belgii, gdzie totalnie frunął, ale popełnił błąd w warunkach, w których chyba już nie powinno mu się pozwolić jechać? Od najgorszej dla McLarena Holandii, tydzień po której był na P2 we Włoszech? Od Rosji, którą prawie wygrał z ukradzionego pole position?
Wychodzi na to, że od Turcji, w której oba Ferrari korzystały już ze sprytnie wyciągniętych z szafy silników. Ale od tamtej rundy powinno się zakładać dla niego raczej miejsca 7-8, bo czerwone auta po prostu stały się mocniejsze. W Stambule papayowa strzała nie czuła się idealnie - P7, a Ricciardo... też brał udział. W Austin przegrał i z Charlesem, i z Danielem, i z Carlosem, ale to nadal P8.
W Meksyku musiał ruszyć z końca stawki, dojechał na P10. W Brazylii zrobił mały błąd - ale błąd - spadł na koniec, dojechał też na P10. W Katarze stracił P5 po przebitej oponie, zgarnął P9. W Arabii Saudyjskiej wycięła go czerwona flaga, wyjął z tego P10. W Abu Zabi powtórzył się Katar, ale ukończył na P7. Dwa razy po prostu okej, jeden koniec stawki, jeden błąd, trzy razy (z rzędu) pech.
Gdzie więc ta obniżka? W postaci niedociągnięć, niefortunnych zdarzeń, ale także przyzwyczajenia do oglądania nazwiska Norris w top 5. Wynikowo wyglądało to gorzej, a w połączeniu z jakimiś problemami można było odnieść wrażenie, że zrobiło się słabiej. To złudne, patrząc na okoliczności tych niedociągnięć. Ale jasne, gdy szóstkowy uczeń dostanie 4+, klasa też robi "uuuuu", bo to poniżej oczekiwań.
Jeszcze zanim redakcyjny wieszcz opisał sezon Leclerca, miałem o jego kampanii podobne zdanie - przeszła nieco pod radarem. Z drugą połową sezonu 2021 Lando było podobnie, bo była lepsza, niż pokazują to wyniki. Oczywiście nie da się powiedzieć, że była taka sama jak pierwsza, bo po prostu nie była. Pojawiły się pewne pomyłki, ale nie były wielkie. Deszcz, komunikacja, centymetry. Tyle.
Nie chciałbym, aby zostało to odebrane jako przesadna obrona. Po prostu patrząc na tę drugą fazę sezonu, widzę dużo więcej kłód pod kołami niż faktycznego ładowania swojaków pod poprzeczkę. Jeśli coś takiego definiujemy jako spuszczenie z tonu, to tylko pokazuje, o jakim poziomie mowa była wcześniej.
Celem naturalnie powinno być, by nawet takie spadki się nie zdarzały. Z pechem niewiele da się zrobić. Można jechać lepiej, a do wygranej i tak potrzebować cudu - zapytajcie Verstappena. Przywołuję go celowo, bo to właśnie tak mało kosztownych wpadek sprawiło, że przy dużych stratach był w stanie wygrać. A przecież Lando swoją rywalizację ostatecznie punktowo przegrał.
Niby w środku stawki ma to małe znaczenie, ale i tak wytyka się to Brytyjczykowi. Wynik idzie w świat, ten poszedł i dotarł na miejsce, choć najlepiej widać to akurat po odbiorze walki wewnątrz Ferrari. Może jednak dobrze się stało? To trochę frazes, ale lepiej być głodnym po mocnym sezonie, niż czuć się nasyconym po "tylko" dobrym.
Dlatego podobało mi się, że Leclerc, którego raczej bronię, w Abu Zabi nazwał swój sezon niekoniecznie najlepszym. W juniorskim sporcie mówi się, że w momencie wskoczenia do tego seniorskiego wszystkie wcześniejsze osiągnięcia przestają mieć znaczenie. Podobnie może być z przeskokiem z reszty do czołówki. Nikogo nie będzie obchodziło, że mocne 5., 6., 7. miejsce zostało niedocenione, jeśli w walce o tytuły zaczną się problemy.
Tam sytuacji trudnych będzie coraz więcej. Wyjechanie o centymetry, przesadzenie, zła komunikacja czy delikatne dotknięcie kogoś będą bardziej kosztowne, a pewnie znajdą się tacy upierdliwi goście jak ja, którzy będą mu to wyliczać. Z tego powodu Norris, który od 2019 roku ciągle idzie do góry, nadal ma co poprawiać.
Już nie tylko pół sezonu powinno zahaczać o monster season. Pech to jedno, ale nawet przy nim nie można wymagać mniej, jeśli chce się rozważać Brytyjczyka w kategorii przyszłego mistrza świata. Inaczej 2021 rok będzie tylko tym, w którym po prostu wybitnie pasował mu specyficzny bolid. Choć i w takiej sytuacji da się wygrać nawet kilka tytułów, ale nie o tym.
Zmiana aut to chyba jedyny i główny znak zapytania. Test topowego kierowcy z jednej strony zdał idealnie, a z drugiej egzamin odwołano, bo zamiast Honey Badgera przyszedł jakiś jamnik. Test totalnie innej maszyny nie zostanie przełożony, a akurat Lando jak do tej pory miał tylko specyficznie prowadzące się McLareny. Natomiast w tej "topce" F1 i wśród panów kierowców nie ma miejsca dla tych, którzy nie pojadą wszystkim.