Międzynarodowa Federacja Samochodowa odrzuciła zażalenia Red Bulla, który próbował zablokować szarą strefę w przepisach silnikowych, jednocześnie starając się wpłynąć na osiągi Mercedesa.
Ekipa z Brackley przez pierwszą część sezonu wydawała się dysponować równą lub mniejszą mocą od swojego głównego konkurenta, ale w okolicach wakacji udało się jej zrobić krok do przodu.
Było to o tyle interesujące, iż o ile nie poszło się ścieżką Ferrari, przenosząc pewne elementy z zeszłego roku, możliwe były jedynie usprawnienia niezawodności.
W trwającej obecnie wojnie o tytuły oba topowe zespoły oskarżały się wzajemnie już o praktycznie wszystko. Mercedes pierwotnie pokazywał palcem na Hondę, która nagle miała zyskać moc razem z lepszą wytrzymałością.
Kilka tygodni po tym to czarne bolidy przyspieszyły na prostych, więc i Byki zaczęły mieć pewne wątpliwości. Wynikały one z zauważenia luki w przepisach, którą mieli wykorzystywać mistrzowie, sprytnie zarządzając temperaturą i spełniając niekoniecznie precyzyjne zapisy Regulaminu Technicznego.
Szczegóły rozwiązania Mercedesa, jego działanie, zastosowanie, a także pozostałe poprawki, nie tylko te po stronie jednostki napędowej, opisywaliśmy dokładniej w tym miejscu.
W poniedziałkowy poranek Auto Motor und Sport poinformował, że Red Bullowi nie udało się sprawić, by FIA wystosowała dyrektywę techniczną, która wymusiłaby zrezygnowanie z tej szarej strefy.
Taka praktyka nie jest niczym nowym w F1. Zespoły często walczą ze sobą poza torem, pytając Federację o legalność różnych rozwiązań i starając się otrzymać negatywną odpowiedź, która skutkuje dyrektywą techniczną i drapaniem się po głowie rywali.
To właśnie w ten sposób Mercedes wywołał w tym roku afery z elastycznymi tylnymi skrzydłami (a Red Bull próbował się zrewanżować przednimi, jednak najwyraźniej też przegrał) oraz spowolnieniem pit stopów. W 2019 roku można było natomiast obserwować tego typu zmasowany atak na niesławny supermocny silnik Ferrari.
Wygląda więc na to, że zespół Toto Wolffa będzie dysponował przewagą na prostych już do końca sezonu. Na przeszkodzie mogą stanąć mu jedynie wścibskie dzieciaki problemy z niezawodnością, o których sporo mówi się od awarii Hamiltona w FP2 na Zandvoort.
Mistrzowie, chcąc poradzić sobie ze świetną konstrukcją RB16B, mieli zacząć mocno żyłować swoje silniki, co poskutkowało kilkoma usterkami. Chociaż z wyjątkiem GP Holandii omijały one ekipę fabryczną, kilka produktów HPP z Brixworth przedwcześnie zakończyło już swój żywot w Williamsie czy Astonie Martinie.
Oliwy do ognia dolały niedawne dwie z rzędu kary, które przyjął Valtteri Bottas. Choć ta z Rosji była mocno kontrowersyjna i wydawała się być działaniem w celu powstrzymania pogoni Maxa Verstappena, to po niej pojawiły się różne doniesienia na temat problemów Mercedesa.
- Jednostka wymagała dodatkowej analizy, którą przeprowadzimy w Brixworth. Po prostu spojrzeliśmy na wyniki czasówki, mając w głowie, że kolejny silnik i tak może być potrzebny. Na tej podstawie podjęliśmy decyzję. Myśleliśmy jednak, że łatwiej będzie odrobić straty - tłumaczył wtedy Andrew Shovlin, dyrektor inżynierii.
- W tej chwili ponownie przyglądamy się osiągom jednostek, bo mamy znaki zapytania przy nich. Nie zdecydowaliśmy jeszcze, które wrócą do puli. Nie chcieliśmy ich tylko zgromadzić, ale też ocenić ich możliwości - a tu mamy jakieś wątpliwości. Idziemy z weekendu na weekend i tak podejmujemy decyzje - wyjaśniał Toto Wolff.
- Musimy znaleźć dobry balans między rozwiązaniem wszystkich problemów na teraz i na przyszły rok. Niezawodność i osiągi to zawsze trudna sprawa, z którą trzeba sobie poradzić. Nikt w walce o mistrzostwo nie może sobie obecnie pozwolić na wyścig bez punktów - dodał szef Mercedesa.
- Nie mam pojęcia [czy dostanę 4. silnik]. Straciłem jeden, a Valtteri stracił kilka. Inni w padoku też przez to przeszli. Staram się bardzo dbać o swoje jednostki podczas jazdy i minimalizować dystans, który pokonuję. Natomiast nie wiem, bo nie kontroluję przyszłości - wspomniał Lewis Hamilton.
O ile w przypadku Fina można podejrzewać, iż zespołowi na rękę byłaby poprawa wizerunku poprzez blef na temat usterki, uzasadniający ostre taktyczne zagranie, tak m.in. dobrze poinformowany Dieter Rencken sugerował, że coś mogło być na rzeczy, gdyż w Soczi nagle zmieniono silnik także w jednym z Williamsów.
- Ciągle słyszeliśmy, że do wymiany doszło z powodu pęknięcia, ale u Nicholasa Latifiego odkryto coś innego [wyciek pneumatyczny, jak u Russella w Styrii]. Zastanawia mnie, czy Mercedes naprawdę nie stoi przed jakimś wyzwaniem po stronie niezawodności. Nie nazwałbym tego jeszcze problemem, ale na pewno wyzwaniem.
- Pojawiają się jakieś kłopoty, które mogą odmienić ten sezon. Honda natomiast ma niezawodność pod kontrolą i Verstappen nie przyjąłby kary w Rosji, gdyby nie kraksa z Silverstone, która totalnie przekreśliła jeden z silników.
W zależności od tego, jak duże są ewentualne znaki zapytania, wynikające z żyłowania silników, jest to trudna sytuacja dla Mercedesa, który nie wykorzystał dobrze dwóch weekendów na bardzo mocnych dla siebie torach. Max Verstappen stracił w nich łącznie tylko 5 punktów do siedmiokrotnego mistrza świata, co po starcie z końca stawki jest wręcz promocyjną ceną.
Cały czas mówi się, że na starcie przesunięty może zostać również Lewis Hamilton. Wybór miejsca do "odrobienia" kary przez Brytyjczyka jest kłopotliwy. Brak auta nr 44 z przodu w normalnych okolicznościach oznaczałby spore straty punktowe, potencjalnie większe niż w przypadku Holendra z szalonego GP Rosji, choć oczywiście mniejsze niż przy awarii.
Na obiektach, które do końca sezonu odwiedzi F1, faworytem częściej wydaje się być Red Bull - mowa tu szczególnie o Meksyku i Brazylii, gdzie ze względu na sporą wysokość nad poziomem morza silniki z Brixworth zawsze spisują się nieco gorzej od japońskich, a mocny mechanicznie Byk z wysoko zawieszonym tyłem może być prostszy do ustawienia pod kątem ogumienia.
Wg niektórych wyliczeń m.in. dzięki przewadze mocy Mercedesowi pasować może szybka nitka w Arabii Saudyjskiej, jednak z uwagi na nowy i uliczny tor jest to pewna niewiadoma, a także - co może być istotne przy karze - przedostatnia runda mistrzostw.
Pozostałe GP odbędą się w Turcji, USA, nieznanym Katarze i na odświeżonej trasie w Abu Zabi, gdzie - podobnie jak np. we Francji - siły mogą rozkładać się praktycznie 50/50. Głównie z tego powodu przedstawiciele obu normalnie awanturujących się zespołów w miarę zgodnie i spokojnie podchodzą do swoich oczekiwań.
- Przestałem starać się przewidzieć, który wyścig historycznie może być dla nas lepszy lub gorszy, bo przy nowych przepisach wiele się zmieniło. Na pewno Włochy i Rosja były po naszej stronie, ale teraz jesteśmy tu, gdzie jesteśmy, a także taka jest różnica punktowa. Wątpię również, że nagle ktoś mocno odskoczy - krótko podsumowywał Wolff.
- Nie wykorzystaliśmy jednak swoich okazji. Kwalifikacje w Soczi były decydujące. Skończyliśmy wyścig na P1 i P5, co jest dobre, ale Max zaliczył spektakularny powrót, a to już nie jest pozytywne dla [naszego] mistrzostwa. Musimy nadal być agresywni i zdobywać duże punkty.
- Nie sądzę, że jakieś tory będą wyróżniały kogoś tak bardzo jak Monza i Soczi. Mercedes na pewno będzie mocny. Wygrali w Turcji rok temu, więc będą szybcy - mówił Christian Horner.
- Potem jedziemy do Austin, gdzie możemy być nieźli, a następnie do Brazylii i Meksyku, gdzie zawsze byliśmy konkurencyjni. Nie wiemy jednak nic o Katarze i Dżuddzie. Dalej jest Abu Zabi. Można powiedzieć, że to 50/50.